W kuchni na fotelu usadawiają mi się średnio 4 torebki na raz, wzory zamienne, zależne od pory roku jaka nam aktualnie za oknem panuje. Torebki, które regularnie, naprzemiennie użytkuję. W każdej z nich, sprawiedliwie jednakowo, gdzieś tak do jednej trzeciej wysokości zalegają stare paragony, zużyte chusteczki, opakowania gum do żucia, tampony i podpaski /nie zużyte/, jakiś ołówek, cukierek, tik-taki bananowe, klej, stara lista zakupów…. której notabene i tak nie wykorzystałam w sklepie, bo w ferworze zakupów nie mogłam jej zlokalizować, zabłąkanej gdzieś w pokładach warstwy zaginionej Atlantydy….i wiele, wiele innych rzeczy o których była już kiedyś mowa na łamach naszego bLoGasKa.
Jakiś czas temu /już po etapie bycia bardziej female/ stwierdziłam, że będę mega zorganizowana, więc w swej nieskończonej genialności wpadłam na pomysł, iż wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, tj, dokumenty, legitymacja, portfel… no dobra – całą zawartość torebki ulokuję w takiej podręcznej kosmetyczce /ja wiem, że niektóre kobitki mają mniejsze całe torebunie jak ja rzeczoną kosmetyczkę no ale…helloł/, którą będę przekładać z torebki do torebki , w zależności od potrzeb – myk, myk z jednej do drugiej i już gotowa do wyjścia! Problem w tym, że to co w kosmetyczce zamiast grzecznie siedzieć wewnątrz wala się po całej torebce pomiędzy tymi paragonami i innym badziewiem, chowa w zakamarkach różnych epok i zamiast ułatwiać poranne wyjście tylko wydłuża czas i tak już wystarczająco spóźnionej pracownicy fabryki batonów…… Teraz przerabiam model pakowania w postaci upchnięcia jednej torebki w drugą. Och, jakże niezliczone bywają pomysły perfekcyjnych panien domu…
Czasami, w momentach mocnego zwątpienia i depresji zadaję eM pytanie, czy go nie męczy mieszkanie
w ciągłym syfie ale, jako, że ponoć kocha to dzielnie podtrzymuje wrażenie, ze „my
to i tak mamy porządek w mieszkaniu”, że ludzie to dopiero burdel po kątach mają… no ja nie wiem, ale
moje znajome, jak je odwiedzam to mają wszystko poukładane niczym na zdjęciach z
Werandy, Czasu na Wnętrze czy M jak
mieszkanie…. Nawet odnoszę wrażenie, jakby tyle co ekipa fotograficzna opuściła
domostwo po sesji do kwietniowego wydania magazynu….
A ja dzielnie utrzymuję, że
Niezależnie od stanu kotów pod łóżkiem chętnie podejmujemy gości i specjalnie
zapowiadać się nie ma potrzeby, chociaż uprzedzam - wchodzicie na własne ryzyko
związane z utratą zdrowia, a nawet i życia, co dla bardziej wrażliwych ócz może
mieć znaczenie. Sprzątanie szufladowo-sypialniane
mamy opanowane do perfekcji, a polega ono na tym, że co się nie da upchać po szufladach to wynosimy na łóżko do sypialni. Trochę trudno się potem ogarnąć do
spania, tym bardziej, że przeczytane podczas wizyty księgi nie pomagają w powtórnym przenoszeniu wszystkiego
na pierwotne miejsce, niekonieczne ich
docelowego przeznaczenia. A spać gdzieś CZA.
Z innych nowinek:
Zdarza mi się świadomie
zakupić za małą kieckę, na punkcie której oszalałam w przymierzalni sklepu, w
nadziei, i z prawdopodobieństwem
graniczącym wręcz z pewnością, że na
pewno, ale to NA PEWNO za miesiąc… no góra dwa
zrzucę te 2-3 kilo /wszach regularnie na zajęcia fitness uczęszczam…/ i jeszcze niejedno wyjście w niej zaliczę – taaa….wisi
taka od lat w szafie i czeka sobie cierpliwie na ten lada moment, który nie
wiedzieć czemu jeszcze nie nadszedł…. Żeby tylko ona sama, ale nie – ma koleżanki,
którym równie mocno moja słaba silna wola dała się ponieść fantazji o morzach błękitnych i oceanach dalekich, a wymiarach równie ciężko osiągalnych niczym
dno Rowu Mariańskiego. A mówią, że człowiek
uczy się na błędach. A kobieta na czym…?
Pogoda do dupy –no nie ma to jak mieć urlop przy 6 stopniowej
szarudze za oknem… przynajmniej chorować nie żal…. A psik!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz