środa, 6 kwietnia 2016

O fitnesie, motylach w brzuchu i rdzy.


Niektórzy wieczorami wracają z Biedronki, ja wróciłam z fitnessu… Nie to, że lato za pasem i CZA jakoś wyglądać /czyt.zrzucić 34 kg żeby wielorybów na plaży nie spłoszyć przy okazji brodzenia po kolanka w błękitnej lagunie/ - jak to się wydaje niektórym panienkom na wiosnę. Co roku to samo – jesienią loteria czy zajęcia się odbędą bo „za mało nas jest” – na wiosnę bitwa o każdy centymetr parkietu..i ciaśniej, coraz ciaśniej nie tylko z powodu ilości osób ale i jakże – jakości:-P Dlatego jeszcze trochę, jeszcze kilka zajęć i odpuszczę, bo tłok to nie dla mnie, a ludzie mnie generalnie wkurwiają od dawna więc…byle do jesieni. A niestety działać trzeba….i to nie tylko profilaktycznie…ja niczym miś – na zimę obrastam w tłuszczyk ale jak tylko fałdka się uwidacznia – działam! Zło należy tępić w zarodku! Bo jak już pojawią się kolejne, a potem z tych małych zrobi się jedna, wielka, niczym opona z tira to w pakiecie łapiemy doła, frustrację i „obciążenie genetyczne”. Najczęściej te geny przyjaźnią się z kaloriami  /tymi samymi wrednymi istotami, które każdej nocy zszywają nam ciaśniej ubrania w szafie/… Znam przypadek takich dwóch sióstr, które całe życie ubolewały, że obciążone genetycznie, że nic nie poradzą… Matula wypisz-wymaluj niczym pierworodne dziewczę dorodna. Aż tu nagle pewnej wiosny pani Matula zawzięła się w sobie, zaczęła ćwiczyć, wprowadziła dietę, złapała za kijki i …zrzuciła tak na oko jakieś 50 kilogramów. Wylaszczona, rozmiar 40, odmłodniała. WOW! A córunie…no cóż…córunie zubożały jedynie o wadę genetyczną i czekają na cud… Ja wiem, że są różne przypadki, choroby, że genetyka te sprawy – nie potępiam, wręcz współczuję.. ale… nic z niczego się nie bierze -jak wpierdalam to tyję i tak to się moje drogie kręci… Natura nie znosi próżni…
A propos próżni:
Ten kto wymyślił powiedzenie „stara miłość nie rdzewieje” niech się w grobie przewraca, bo zakładam, że już świętej pamięci. Otóż spotkałam po latach moją pierwszą, młodzieńczą miłość. Wiecie – że niby tą prawdziwą, jedyną, na całe życie…. I kurna nic. Zero. Żadnych motyli, nawet najmniejszego trzepotania skrzydłami w brzuchu, ani w innej części ciała też nie było. Pełne rozczarowanie i rozgoryczenie…niczym w przedszkolu, kiedy to święty Mikołaj wystąpił w kapciach mojego ojca i przemówił jego głosem. Jak tak można ludzi oszukiwać! No jak? Rozbój w biały dzień, jak mawiała moja babcia.
Rdzy co niemiara.
Ale żeby nawet jednego trzepnięcia…nic?!
Phi!

Bratki zakwitły;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz