Jeśli chodzi o znajomość języków obcych to najsilniej
utkwiła mi w głowie edukacja z języka francuskiego, która rozpoczęła się
niefartownie od pani w skórzanych spodniach. Ha! Teraz męska część czytelnicza
wizualizuje seksualnie niebezpieczną diablicę która jeszcze ma dużo wspólnego z
FRANCUSKIM wow, wrr i mrau! JĘZYKIEM! Ojeeee oj! A figa! Nie, nie, NIE, wybijcie
sobie z głowy, skórzane spodnie na tej pani wyglądały mniej więcej jak filcowe
kapcie na babci od muzyki i mniej więcej tak samo nawiązywały do erotyki. A
więc Pani od francuskiego podeszła do nauczania języka w sposób dość średniowieczny
z zaangażowaniem wymagając od nas zakucia minimum stu słówek (+wybrane czasowniki
nieregularne) na każde (słownie KAŻDE) zajęcia. Uczylim się z zaangażowaniem,
ściągania nie było, więc na każde zajęcia ne ne vous sentez désolé pour le cri de la
douleur…a do tego opcjonalnie abjectifsy, pronomy et imparfait… Droga przez mękę oparta na
rzetelnym, regularnym 3 Z (zakuć, zdać, zapomnieć). Pani w skórzanych spodniach
rozpłynęła się w niebycie nauczycieli, którzy zginęli z horyzontu mojej
edukacji, jakoś tak około 3 klasy liceum. Zastąpiła ją pół krwi Polka, pół
Francuska i …tak naprawdę do dziś nie ustalono kto z nas był pierwszymi
spotkaniami zdziwiony. Pani zapytała o to jak się nazywamy? Otwarliśmy szeroko
oczęta, bo skonstruowanie zdania przerosło nasze możliwości, znaliśmy bowiem pojęcia
takie jak: niecierpliwy , nietuzinkowy, oczywisty…ale tu wiedza lingwistyczna osiągała zero
absolutne i..dalej nie było już niczego. Kobieta miałą jednak upór, charakter i
to coś, co niektórzy nazwą charyzmą , dwa kolejne lata były edukacyjnie płodne
i nieporównywalnie ciekawsze niż poprzednie. Potem w mojej edukacji de la
langue française nastąpiła wyrwa czasowa, którą przerwałam w znakomitej (i tu
ZERO sarkazmu) filii językowej szkoły francuskiej. Dobrowolnie wybrana,
opłacona edukacja miała w sobie coś niesamowitego. Późnym wieczorem, w starych
budynkach uniwersytetu lektorka, która byłą Francuską mówiła do nas śpiewnie, pięknie,
co czas jakiś śmiejąc się perliście, czytała literaturę w oryginale, słuchaliśmy e półotwartego,
e półprzymkniętego, (kto by się tam przejmował kilkunastoma e w wymowie),
francuski ożył, miał swoją melodię,
rytm, stał się trochę jak wciągająca książka. Potem zmieniłam miejsce
zamieszkania i ..szkołę…na rozpaczliwie różną od poprzedniej. A potem była
przerwa.
Całkiem niedawno, do miejsca zatrudnienia przyjechali goście
z Francji….dość powiedzieć: „Mon français n’est pas parfait”… ale znów dobiegła
mnie melodia żywego języka i znów zatęskniło się do edukacji.
Historia zatoczyła koło rzec można nieco patetycznie ...do czego zmierzam?
Syn mi się chce zapisać na język rosyjski...halo! Jest na sali ktoś kto to racjonalnie wytłumaczy?
Hop hop...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz