niedziela, 22 lutego 2015

Zasmarkana rzeczywistość czyli "mamy nie biorą wolnego" psia mać



Najpierw zachorował jeden, pomyślałam "jesteś twarda, masz wiele do zrobienia, nie weźmie Cię byle grypa", biegałam do pracy, przed pracą na basen, po pracy spędzałam wieczory nad...pracą w komputerze. Potem zachorował drugi i kakofonia kaszlu z wersji mono (z jednego pokoju) przeszła w stereo (z obu), przepisowo "wybojałam" sie o płytki krwi, które lubią Juniorowi polecieć  w dół z okazji byle stanu zapalnego a co dopiero TAKIEJ grypy. Szczęśliwie, dzięki Panu Buckowi nie poleciały. Zatem między "chce mi się pić", "daj mi coś do jedzenia, ale COŚ DOBREGO poproszę", między tłumaczeniem, że syrop to eliksir (w które skłonna byłam sama uwierzyć w przeciwieństwie do dzieci) a podawaniem herbaty/soku wciskaniem obiadu i mierzeniem jakichś magicznie tropikalnych temperatur ciała, siedziałam sobie nadal po nocach nad tekstami i prawie ale to prawiusieńko nie byłam wcale zmęczona. 
Aż mnie grypa dopadła.
Tak z okazji nowego semestru zapewne i powrotu na stałe przydługie godziny z gadaniem za pan brat.

No ale dziś nie ma źle, dziś leżę na prawym boku, z oka  łza leci, z nosa też by może leciała ale zakropliłam, a to sobie kaszlnę, a to zaklnę, z teleodbiornika dobiega mnie głos Grzegorza M. , który śpiewa "w miłosnej studni"...a mi w głowie dudni jak w pustej (notabene) studni. Jedynym lekarstwem, które pomaga są lody śmietankowe, które spełniają rolę terpeutyczną przez znieczulenie gardła i dobrze robią na psyche. A ponieważ do posiadania psa podchodzę odpowiedzialnie i z zaangażowaniem, to w dniu dzisiejszym pamiętając o potrzebie ruchu dla domowego czworonoga zabrałam go na krótki spacer. W sumie: nie wiem kto kogo zabrał?
To był zły pomysł...gdzies po jakimś kilometrze, w drodze powrotnej (tak, dobrze przeczytali) do domu pies biegł przodem, a ja szłam pełna wdzięczności że to koniec, za nim, ciągnięta za smycz (tak nam się role odwróciły) i przysięgam, gdybym miała odpowiednie siodło to bym na owym psie kłusem do domu wróciła, a tak to ciagnęłam nogi za sobą jak dobrze wymęczone zombie.


czwartek, 19 lutego 2015

O tym i owym

Zawsze wierzyłam w skuteczność sportu., w to, że, gdy się coś robi, rusza, uprawia jakąś dziedzinę kultury fizycznej to ma się więcej energii i "kopa" do wszystkiego. I ta teoria się potwierdza-zauważą Szanowni, że od kiedy się Aspi uspartawia to jakby więcej pisze? I jest to postawa godna zauważenia i pochwały!

Ale że równowaga w przyrodzie być musi-to ja jestem na drugiej szalce tejże (równo)wagi, piszę mniej...tu piszę, bo w pracy piszę okrutnie dużo, duuuuużo i duuuuuuuuuuuuuuużo. Po powrocie piszę w domu w dalszym ciągu... do pracy, a tu się jeszcze semestr nie zaczął i każdemu kto powie, że "mam fajnie bo nie pracuję po 9 godzin dziennie i w zakładzie pracy przebywam krócej" opinię o tejże fajności jestem gotowa umieścić w głebi jego ...przełyku...niekoniecznie drogą tradycyjną. No dopsz....ale żeby nie biadolić (jak wspomniałam semestr się jeszcze nie zaczał więc teoretycznie zostawiam sobie zapas biadolenia na później) coś z netowych czeluści....trafiłam na znakomity więc artykulik na joemonster. Link do całości poniżej, tu tylko jedno zdjęcie, jedno jedyne...a tyle wyrazu!

http://joemonster.org/art/31182/Nie_patrz_im_w_oczy_najgorzej_wypchane_zwierzeta_na_swiecie_II




środa, 18 lutego 2015

Dzień po...

06:30 rano.
Wstałam ! Wstałam i żyję !!  Mało tego - nic mnie nie boli, mięśnie nie ciągną, zero reakcji na ćwiczenia. Trochę, ociupinkę tylko ramiona ale...umówmy się - nie bardziej jak po zakupach w spożywczaku. No i teraz mam dylemat, bo czuję jakby takie lekkie rozczarowanie, bo albo:
1. opierdalałam się na pilatesie,
albo:
2. te moje mieśnie nie tak do końca są szowinistyczne...itd, itp... (o co jeszcze wczoraj je podejrzewałam)
 Chapeau bas !

A ! Wiecie dlaczego na BloGaSku czasami hula wiatr (bywa, że nawet halny)? O nie! Nie dlatego, że weny brak. Ona jest, a jakże, tylko objawia się w najmniej pożądanym czasie przy mało sprzyjających okolicznościach przyrody. Gdyż azaliż:
I. Najlepsze myśli przychodzą do głowy w chwilę po tym, jak zalegnę wieczorem (dodajmy: póóóóźnym wieczorem) w wyrku, z milusią kołderką naciągnięta po samiutkie uszy. Oszzz....mogłabym wtedy eseje przelewać na papier, tylko..., ze wtedy żadna siła nie jest w stanie wygnać mnie z łóżka by sięgnąć po notes i pióro. Więc sorry,  "taki mamy klimat"!
 II. W trakcie samotnej jazdy samochodem. A jakoś nie kojarzę , aby Kodeks Ruchu Drogowego traktował  cokolwiek o czynieniu zapisków za kółkiem. Może kiedyś!
III. Pod prysznicem ! W tym miejscu zawsze, ale to zawsze, i to od czasu, gdy gdzieś przeczytałam ten tekst, to ciśnie mi się on na usta. Uwaga, będzie po bandzie więc nielaty pomijają poniższy akapit.
Piszę:
Małolaty nie czytają powiedziałam! No !
 "Internauta na forum:
- słyszałem, że seks pod prysznicem jest świetny! I tu pytanie do Was:
- co robicie, żeby nie zmoczyć laptopa?"
A wracając do meritum sprawy to...no jak nie zmoczyć kartki papieru czyniąc blogowe notatki?;-)

A tak z innej beczki:
Mam wrażenie, że jestem w kręgu tych nielicznych osób, które nie czytały "50 twarzy Greya" i tą jedną z jeszcze bardziej nielicznych, która NIE PÓJDZIE na film do kina. Miałam tak od początku, a jeszcze utwierdziły mnie w tym przekonaniu nad wyraz skutecznie Sem i Daga - jedna skapitulowała po kilku stronach, druga wymiękła w połowie książki ze słowami na ustach "co za chłam". I pomimo tego, że sprawa Greya urosła do rangi zjawiska społecznego to nie czuję najmniejszej potrzeby wpisywania się w krąg osób wtajemniczonych.
Bo drodzy Państwo, wszystko wybornie smakuje, jeżeli jest podane z umiarem i w odpowiedniej oprawie!
Ale też nie krytykuję, bo mamy wybór, nie mamy jako takiej cenzury i każdy może sięgnąć po to, na co ma w danej chwili ochotę.

No to ja pójdę coś zjeść :-)



Edit do Greya:
Po napisaniu posta (i zjedzeniu śniadania) wklepałam w przeglądarkę tytuł książki - poleciaaaało i wyświetliło kilka...dziesiąt stron gazety cyfrowej. Przeleciałam po nagłówkach i widzę że społeczeństwo ewidentnie podzieliło się na dwa przeciwstawne obozy:
A - zachwyceni (bardziej "zachwycone")
B - zniesmaczeni (bardziej "znudzeni")
Było też coś o tym, iż to podręcznik przemocy domowej (obszerny artykuł) ale myślę sobie: może nie jest to pozycja górnych lotów i o Pulitzera się nie otarła ale - bez przesady!
Natknęłam się też na jeden komentarz internauty o nicku Wnocy84, który pozwolę sobie (już na koniec) zacytować w całości:
"Moja szesnastoletnia siostra upaja się tym gównem - po jej zainteresowaniach - dość bogatych (od Zmierzchu do Warsaw shore ) nie muszę czytać, żeby stwierdzić, że to dno."
Koniec cytatu !

:-)



wtorek, 17 lutego 2015

O motywacji, fitnessie i kotach

- Nastała wiekopomna chwila - wygłosił złośliwie Pe na wieść, iż oto dzisiaj (w międzynarodowy dzień kota), oto razem z Dagą, zanabyłyśmy drogą kupna karnet fitness na caaaały, calutki, calusieńki miesiąc!
-A możecie jeszcze oddać ?– nieśmiało zagaił Pe
- NIE! - zagrzmiałyśmy zgodnie, z trudem starając się zachować należytą powagę.

No i tak oto ponad dwumiesięczne pogróżki stały się faktem! Dzisiaj, po raz pierwszy w tym roku...i od roku, aktywnie uczestniczyłyśmy w zajęciach pilatess...dla zaawansowanych - a co SE będziemy żałować?!. No doooobra – wylewałyśmy siódme poty, niech już tam będzie, z hantlami koloru różowego w dłoniach, jak na prawdziwe dziunie przystało ! Daga chciała bardziej twarzowe więc wiele się nie zastanawiając, zamieniła różowe na czerwone…dwukilogramowe (!) - o czym miała się wkrótce przekonać naocznie..a nawet naręcznie :-P.  

A zaczęło się krótko, zwięźle i na temat:
- Koniec tego dobrego – czas brać się do roboty ciotka !– rzekłam stanowczo podczas wczorajszej rozmowy telefonicznej do Dagi, która posłusznie przytachała rano do roboty odpowiednie sportowe wdzianko i butki marki także mocno sportowej. No i nie było zmiłuj się.  Tak uzbrojone w oręż sportsmenek, jak zwykle na ostatni moment, z paniami lekkich obyczajów na ustach, po ponad pół roku bezczynności totalnej (obie kontuzjowane w kolano latem ubiegłego roku –ja prawe, ona lewe) stawiłyśmy się, bez użycia środków przymusu bezpośredniego na sali tortur. 

Pomiędzy kolejnym wdechem i wydechem, sapnięciami i zrywami, z łezką w oku wspominałam, jak to jeszcze nie tak dawno… zaledwie rok temu, pykałam te brzuszki w konfiguracji wszelakiej, bez najmniejszej kropli potu..ale te skurczybyki mięśnie szybko zapominają ileż to człowiek dla nich robi, ileż się stara, cierpi i ćwiczy, ćwiczy, ćwiczy...a te – zero wdzięczności… i po  kilkumiesięcznym urlopie, ot tak, po prostu zapominają…!
(…czy one nie powinny być czasem rodzaju męskiego? )

No ale motywacja jest : wywczasy zagramaniczne z plażowaniem w ofercie zaklepane, no i najważniejsze - NOWA  KIECKA w szafie!

A wyglądało to mniej więcej tak:

 foto by photoblog.pl i tapetus.pl

albo może tak...?

foto by vitalia.pl


P.S. Trzymajcie za mnie kciuki za jutrzejsze poranne „zerwanie” się z lóżka. Może być ciekawie !

niedziela, 15 lutego 2015

Rodzinę, krewnych, znajomych..

..zapraszamy do albumów:)

Blogowy Pinterest

 Tak, dzisiaj typowo kobieco! Panowie, spokojnie możecie sobie darować przewijanie obrazków i wrócić do kanału sportowego ;-) 




Moda lat 50. rozkwitła tuż po zakończeniu II wojny światowej. Była niezwykle kobieca i nad wyraz uniwersalna, idealna dla każdej sylwetki. Można odnieść wrażenie, że im więcej tu i tam centymetrów, tym bardziej powabnie i smakowicie się wyglądało - w końcu ten gorset musiał na CZYMŚ się trzymać ;-)

A dzisiaj... odwiedzając liczne sieciówki czy mniejsze butiki, na wieszakach w większości chłam, wzory bez jakiejś myśli przewodniej, bez pomysłu, trendu, że o wykończeniu , która nierzadko idzie w parze z jakością to nawet nie wspomnę. Trudno pozbawić się wrażenia, że "powojenna prostota miała dużo więcej sznytu i powabu, pozwalała kobietom emanować kobiecością, choć wyrastała na biedzie i czasach kryzysu". /tupacz.com/


Foty znalezione w necie na przeróóóóżnych stronach modowych

Gdzie jak gdzie ale w latach 50-tych i 60-tych to bym spokojnie się odnalazła...i to w oka mgnieniu ;-)



czwartek, 12 lutego 2015

Czwartek..po prostu czwartek.

Tłusty czwartek, raniutko jadę wypiec pączki...do pobliskiej cukierni, przy okazji biorę garstkę chrustu, co rozpoczyna gorączkową dyskusję pań w cukierni czym różni się chrust od faworków i jaka jest przewaga jednego nad drugim. Zostawiam je z problemami egzystencjalnymi i pomykam do domu, jeszcze przed pracą zawieźć tego i owego. W samochodzie pachnie pączkami pod sam sufit, bohaterowie dnia zerkają na mnie z pudełka, piękni, rumiani, ze skórką pmarańczową dumnie błyszczącą na lukrowanej piersi!
-Wiesz po ile są faworki?-piszę do Aspi
-Po cztery razy tyle co zwykle?-przychodzi sms
-Po 47 złotych za uncję!-piszę naiwnie oburzona, naiwnie, bo w pracy dowiem się, że w mieście wojewódzkim cena dochodzi do 98 zl. Ha! Chyba sie przekwalifikuję na wyrób faworków...raz do roku.
A wogóle..też tak macie, że jakiś żart śmieszy Was i po czasie?..., bo ja owszem i bywa, że kolejny raz uśmieję się z tego i owego jak norka.

"W czasie deszczu meteorytów pewien licealista nie potrafił się zdecydować
z życzeniem w związku z czym
został właścicielem skutera z cyckami"

Ta-dam.:)

tapeciarnia.pl






wtorek, 10 lutego 2015

O niezbędnikach w domu i asekuracji

NIEZBĘDNIK W KUCHNI
Pani Gadżet przekonuje właśnie gospodynie domowe w tv do mieszacza elektrycznego. Mieszacza, który przez chwilę CHYBA zapragnęłam mieć!  Stawia się toto na patelni tudzież w garnku, jedno naciśnięcie i voilà - się robi! Samo się robi !!
Nie wiem tylko co powiedziałaby inna telewizyjna "diva" na stan garnków po takim mieszaniu. Jeszcze by się na Ibiszową obraziła, czy cuś...rzucałaby garami, kurwami i innymi przecinkami...to już może pozostanę przy zwykłej łyżce, zasilanej siłą manualną aspiowych mięśni. Niby i praktyczne, i do tego pożyteczne, w perspektywie zbliżającej się wiosny....
...tylko jak udami mieszać?!?!!?

 *****

Znalezione w wielkim necie !
Do weekendu jeszcze kawałek więc aby złagodzić ten czas... uwaga - wklejam:

ABAŻUR
"Postanowiliśmy  dziś z mężem kupić wreszcie kryształowy abażur do naszego mieszkania.
Baaaardzo drogi, pół roku zbieraliśmy. Pojechaliśmy więc do sklepu, zakupili i na skrzydełkach szczęścia popędziliśmy do domu. Po drodze kupiliśmy jeszcze butelkę koniaku, żeby ten nasz nowy nabytek... opić.
Zasiedliśmy, wypiliśmy po kieliszku, potem po drugim i wtedy pytam męża, a może byśmy ten abażur od razu powiesili? I on bądź pod wpływem koniaku, bądź też widząc moje szczęście, zgodził się. Ustawiliśmy krzesło, na krzesło taboret mały, mąż wspiął się po tej piramidzie a ja go ubezpieczałam. Dumna i szczęśliwa obserwowałam jak mój orzeł pod sufitem majstruje (a on był nie wiem po co - w luźne bokserki ubrany) sięgam wzrokiem niżej i co widzę? Z tych luźnych bokserek wypadło mu jedno jajeczko...
Widok ten rozczulił mnie doszczętnie i ja go tak delikatnie pstryknęłam w to jajeczko. A on jak nie runie z tej naszej budowli z naszym nowiuśkim abażurem, który rozbił się na drobne kawałeczki, jak nie podskoczy do mnie z jego szczątkami, już myślałam, że mnie zabije, ale on mówi:
"K u r w a, ale mnie prądem pierdolnęło, aż do jąder doszło!!! Dobrze, że nie zabiło''

by: Internet


niedziela, 8 lutego 2015

50°51′37″N 21°02′49″E

Łysa Góra vel Święty Krzyż, kiedyś miejsce kultu Słowian, kiedyś podobno czarownych majówek, sabatów czarownic, potem wybudowano tu klasztor...no to spacerem po śniegu zapraszamy :

Wokół puszcza jodłowa..śpi pod śniegiem.


Ktoś podgląda....

Cichutki parafianin...

Śniegi, rzeźby, herby...



Pięknie..

No i jak zjeżdżać..to nie z byle górki!

Śnieżnie, świetliście, radośnie.



niedziela, 1 lutego 2015

O różnych tam różnościach..

Raz na rok, dwa lata trafia się..psychopatyczny student/ka, taki co to dziwnie patrzy, albo jak coś powie to nie wiadomo na ile to poważnie było, albo wystarczy że jest...a włos się jeży. /Na marginesie podczas studiów miałam praktyki na oddziale psychiatrycznym-mocne doświadczenie, które niesie ze sobą jakiś smutek i...szczególną wrażliwość na wszelkie sygnały niedyspozycji psychicznych.*/ Miałam już studenta który mówił z twarzą przy twarzy interlokutora i oczami naznaczonymi obłędem, pani po 60-ce która przychodziła w sukience bez pleców (niezależnie od pory roku, a zima wówczas była trzaskająca mrozem) był pan, który zrzucił książki ze stołu a potem wyszedł bez słowa w tym roku jest urocza Pe. 
Pe przyszła do mnie z objawami nerwicy natręctw i uporczywie powtarzanym "ja nie mogę zdawać, ja nie powinnam zdawać". W pierwszym momencie nie załapałam: po co, dlaczego, czemu do mnie?, nie specjalnie też kojarzyłam samą Pe, bo na wykładach była ledwie zaznaczona symboliczną obecnością. "Ja nie mogę zdawać, ja nie powinnam zdawać"-stanęła przede mną z wyrzutem powtarzając jak mantrę "ja nie mogę zdawać, ja nie powinnam zdawać".
Dlaczego?-spytałam 
Bo dlaczego ja miałabym zdawać?-Pe przybliżyła twarz do mojej i powtórzyła:  ja nie mogę zdawać, ja nie powinnam zdawać.
Ma pani w karcie przedmiotu magiczną literkę "E" ona oznacza egzamin
Pe została wyprowadzona przez koleżankę.

Katarzynka, z która dzielę pokój spojrzała na mnie wielkimi oczami: POSZŁA?
Poszła.
I tu Katarzynka wysnuła własną opowieść, w której  przy zaliczeniu na ćwiczeniach Pe podeszła do jej biurka..
WIEM gdzie pani mieszka-przybliżyła twarz to Katarzynkowego oblicza-wiem gdzie pani mieszka i jak będzie problem to....PRZYJDĘ DO PANI NA HERBATKĘ.

Mówcie co chcecie, ale robotę mamy taką trochę niebezpieczną i ciut z pogranicza!
Bywają i fajne chwile...bo cóż powiedzieć, gdy po egzaminie, który niektórzy nazywają rzezią (niewiniątek ha ha ha takie to niewiniątka!) między oddanymi testami dostaję kota ze Shreka z podpisem "Pani da 3!" i listem od roku na odwrocie. Miłym listem...dodajmy. Zatem do wysłanych grupie wyników dodaję swój załącznik (bo nie jestem taka,żeby nie dać nic od siebie):


Z serii "brawo ja!" zamknęłam sobie mały palec w samochodzie (TAK, drzwi się zamknęły, a zamek zadziałał), i po chwili dopiero przypływ adrenaliny i zmiana koloru twarzy spowodowały, że "poczułam,że żyję". Zero złamań, za to kolorystyka dłoni ...nietuzinkowa.


*A jeśli chodzi o sygnały niedyspozycji psychiatrycznych..przypomina mi się zawsze taka dykteryjka z przeszłości..Dawno, dawno temu, gdy pracowałyśmy z Aspi w jednej super tajemniczej instytucji na "terapię" przyszła pani, która dość długo opowiadała o swoim problemie. Jako że przejmowałyśmy się swoją rolą i traktowałyśmy zajęcie z należytym oddaniem zachowałyśmy się bardzo profesjonalnie. Stosowałyśmy parafrazę, przytakiwały, czyniły notatki. Wypowiedź pani, jak na problemy, które posiadała, była spójna, choć wielowątkowa i przydługa. Terapia trwała już godzinę, profesjonalnie powstrzymywałyśmy się przed ziewaniem i w sumie każda miała nadzieję, że pacjentka skończy i gdy już wydawało się,że to teraz, że już już kończy się opowiadanie, pani dodała:
-i oni przychodzą nocą..
-kto "oni"?-zapytałyśmy prawie jednocześnie
Pani przewróciła oczami z miną pt "no jak nic nie rozumieją!"
-no ONI-podkreśliła  
Owo podkreślenie spowodowało, że gdyby czerwone światło ostrzegawcze w naszych głowach fizycznie było widoczne na zewnątrz to w okolicy powinno się zjawić kilka jednostek straży pożarnej ,a łuna nad Katowicami powinna być widziana z Wrocławia.
-i...-zaczęła delikatnie Aspi
-i stają w nogach łóżka i to robią
-to to znaczy...co?-tym razem spytałam ja
Pani powtórnie przewróciła oczami "no nic nie rozumieją głupie baby, nic, a nic!"-miała wymalowane na twarzy..
-No WYSYSAJĄ ENERGIĘ


Kurtyna opadła..wyczucie zawiodło.