niedziela, 19 kwietnia 2015

Wiosenne odwiedziny to tu to tam

Gdy dwa dni temu wieczorem, pomiędzy grzebaniem w Internecie a zerkaniem w  „jak zwykle nic nie leci” telewizji, rzuciłam mimochodem - „jutro rano jadę do Dagi”, eM w  równie  beznamiętny sposób odparł – „zatankuj auto do pełna i weź SE kanapki na drogę”. Zerknęłam bucznie, westchnęłam, przewróciłam dwa razy źrenicami, w końcu... przemilczałam.
Tak – rzeczona mieszka na końcu świata, ale za to, drodzy Państwo -  w jak pięknych okolicznościach przyrody !
-  Jak będziesz widziała na horyzoncie ten zajazd z burdelem to skręć w lewo, w las. Dojedziesz do końca drogi, ale wiesz… nie tak od razu, kilkanaście kilometrów… na końcu będzie rondo (z rondami to od jakiegoś czasu mam traumę i ostrożnie podchodzę to tego typu obiektów inżynierii ruchu drogowego), na rondzie pojedziesz prosto… i nie przejmuj się, że TAM JUŻ NIC NIE MA ! Skręcisz w trzecią drogę w lewo - Dagmara rzeczowo przedstawiła wirtualną mapę dojazdu.
DROGA - hm..dużo powiedziane ! Toż to ledwie utwardzona przez wysuszoną glebę, ciut szersza leśna dróżka! Ścieżynka wręcz! Ścieżynka, w głąb której, jak dobrze wzrok wytężyć można ujrzeć posadowione cztery domostwa. Dagowy oczywiście na samym,  zasranym końcu…
- Jak wy tu zimą wyjeżdżacie ?– wypaliłam, zanim zdążyłam się przywitać!
- A więc – zaczęła opowiastkę gospodyni – gdy kupowaliśmy dom latem, w piękny, słoneczny dzień to nikomu z rodziny do głowy nie przyszło, że kiedyś może przyjść zima, a tym bardziej, że może spaść śnieg.
Zima przyszła, a jakże! Śniegiem sypnęła aż miło.
Pierwszego dnia opadów, a było to dnia roboczego, pani domu zapowiedziała pobudkę na godzinę 04:15. Jako rzekła tak też uczyniła. Każdy z nowo zamieszkałych domowników położonego w przepięknym miejscu maleńkiego domku, otrzymał zakupioną przezornie w Praktikerze tydzień wcześniej śnieżną łopatę i zaczęło się z czołówkami na głowie poszukiwanie, a następnie odkopywanie dróżki, aby matka i żona w jednym, mogła swoim sportowym bolidem dojechać na czas do pracy.
Cztery godziny później…. zobaczyli namiastkę asfaltu.
- Oczywiście, że dojechałam do roboty….z półtoragodzinnym (zaledwie) spóźnieniem…- podsumowała nocne perturbacje Dag.
Tego dnia wieczorem padały piękne płatki śniegu – zima jak z tatrzańskiego landszaftu.
Dagowy mąż mający w perspektywie kolejnego poranka nocne machanie łopatą, zasięgnął we wsi języka, zlokalizował w trymiga pana Zenka, któremu wręczył korzyść majątkową równowartości litrowego cudotwórczego napoju… wody prawie źródlanej, który to w ramach wdzięczności płynącej z najszczerszego serca, od tej pory cyklicznie swoją piękną, zmechanizowaną odśnieżarką z pługiem o jakim marzy niejeden siedmiolatek, rozpoczyna pracę od odśnieżania leśnej dróżki. Przypadkowo tej samej, przy której stoi dagowy domek.

A tymczasem w świecie jednośladów…
Jak wiosna – to otwarcie sezonu.

Jedni otwierają na autostradzie, inni na mniej zatłoczonych nawierzchniach, która pozwala na rozwinięcie nieosiągniętej dotychczas prędkości (wiatr we włosach i te sprawy), a jeszcze inni mają wpisany w kalendarz nalot/zlot Gwieździsty na Jasnej Górze.
W tym roku  było tak:



Bo ilość koni, mniej lub bardziej mechanicznych nie zawsze ma znaczenie ! :-)

2 komentarze: