Jedynym pozytywnym punktem w porządku zajęć piątkowego szkolenia (przynajmniej jeśli chodzi o rozrywkę) było wyjście po 6 (sześciu...tak - SZEŚCIU !) godzinach do kawiarenki po życiodajną kawę. Po paru minutach weszło tam takie Ciacho, że mamuuuuuniuuuuu... no powiem tak, dawno...nie pamiętam nawet kiedy na jakimś facecie zatrzymałam wzrok (ten cielęcy) na dłużej niż 0,0001 sekundy ! A ja (zanim to Ciacho weszło) wyciągnęłam z portfela stówkę i chcę zapłacić za kawę...i słyszę jak tonem lekkozdziwionosarkastycznym mówi do mnie ten zza lady "nie mam wydać, proszę o drobne"...
Pffffffffffffffff..................
Wywróciłam parę razy źrenicami i wetknęłam nos do portmonetki... i wybieram, jak ta kretynka te grosiki...boszzzzzz....wyglądałam jakbym żebrała o kubek napoju....co za upadek !!!!
Ciacho wzięło kanapkę z serem, zapłaciło i wyszło.
No to wróciłam na aulę, notabene wypełnioną po brzegi samymi samcami i rozkoszowałam się widokiem...a raczej zapachem kawuuuuuuuusi !
Przy okazji ręce ogrzałam :-)
A w domu nieustannie pachnie mi konwaliami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz