piątek, 25 kwietnia 2014

O pływaniu, lataniu i Lond (ku Zdroju)

-Ty tak zawsze wstawałaś wcześnie rano?-spytała Aspi z lekko podniesionymi zdziwionymi wirtualnymi brwiami.
Taaaaak. Wstaję po 5 choć mi nikt nie każe ( ale kładę się najpóźniej po 21 choćby mi ktoś nie pozwalał). Zatem raczej skowronek niż sowa, choć sowy wolę nad skowronki.* Po (a czasami przed) 6  jestem już w srebrnym bolidzie pod basenem, żeby za kilka minut robić co lubię najbardziej, tj z słuchawkami na uszach przepłynąć łagodnie swoje 2 km. Lubię pływanie, łagodność, którą uzyskuję po którejś tam długości, a która wyraża się w mechanicznym wręcz ruchu ramion, wyrównanym, głębokim oddechu, w kołysaniu. Pływanie daje poczucie wolności, to trochę naturalne i trochę irracjonalne..jak latanie.
A latania dla odmiany nie znoszę.
Czasem gdzieś łatwiej dolecieć niż dopłynąć, Zatem zaciskamy powieki i spacerkiem po Londku Zdroju (bo "Londyn, nie ma takiego miasta!"). 



 

Zaskoczyła mnie tam ...temperatura i żonkile przed pałacem Buckingham w lutym.



Zwiedzaliśmy głownie muzea (wiem, niecodzienne zajęcie dla Polaków w Londynie) , ale warto, tyle, że właściwie na muzea to tam trzeba mieć tydzień. Na SAME muzea. O tym kiedyś przy okazji.


 Architektura zachwyca, nastrój i różnorodność miasta też, mieszkać tam?-niekoniecznie, ale zachwycić się ..i owszem.



No i mają tam taki młyn..diabelski, kojarzy ktoś?   Pasuje Big Eye do tej cudnej architektury jak..kwiatek do kożucha.

SIJULEJTEREWRYBADY

* Są jednakowoż na świecie Skowronki wyjątkowe, które łamią tą regułę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz