Kilka lat temu, w okolicach Wigilii wydarzył się wypadek niespotykany o tej porze roku...motyl zamieszkał z nami na Święta. Żywy..przyszedł z choinką..najwyraźniej zdezorientowany tą przedwczesną pobudką. I od tej pory to już tradycja, praktycznie każdego roku mam w domu na Boże Narodzenie jakiegoś motyla. Zatem przedstawiam...
A ponieważ głupio tak mieszkać z nieznajomym, w tym roku postanowiłam
nadać imię współlokatorowi, żeby ująć mu trochę z bezosobowej obcości. Tegoroczny motyl dostał zatem na imię Kazimierz. (To nic dziwnego w domu, w którym mieszka kaktus Żorż, prawda?) Zatem nie Kazik, nie Kazio, Kazek tylko dla znajomych...Kazimierz, jak Kazimierz Wielki na przykład..
Jest to swoista przewrotność losu, gdy za oknem śnieg i " tu najzimniejsza noc w kraju" przed nami, a Kazimierz ma się dobrze, nawet sobie coś tam skubnie, coś przekąsi...
Poza tym..przybłąkało nam się w tym roku to i owo..i..już tyle razy ginęło a potem, gdy pełna nadziei wracałam do pustego niby) garażu-stało i merdało ogonem, radosne, jakby krzyczało całym swoim puchatym ciałem "JESTEM, JESTEM, CIESZYSZ SIĘ?? FAJNIE, ŻE JESTEM, PRAWDA?!". Cieszę się umiarkowanie...To I Owo pokochało bezbrzeżnie również Aspi, gdy przyjechała, w dniu wyjazdu miało spakowaną małą walizeczkę w kratkę i samo sobie zrobiło kanapki na drogę...ale Aspi tylko pogłaskała i ..pojechała...i został żal...i tęsknota (czy ktoś słyszy grę na tym delikatnym instrumencie, który się nazywa Aspiowe Sumienie?)..Zatem Aspi..to zdjęcie jest dla Ciebie!!!!!