poniedziałek, 12 grudnia 2016

O chorobach psychicznych i o hue hue hue zamiast ho ho ho


Depresja wydaje mi się wręcz epidemiologicznie powszechna, to budzenie się w nocy, te myśli uporczywie męczące, smutek, powszechna beznadzieja. Zdarza się, że zastanawiam się patrząc w ledwie rozświetlony świt, jeszcze prawie w nocy, pytam sama siebie, czy to już? Tyle mówiło sie o konieczności otwierania się na ludzi chorych psychicznie, że się nam przy okazji społeczeństwo otwarło na choroby chyba. Depresja wyszła z cienia, ba, z głęboko ukrytych warstw między węglem brunatnym a kolejnymi piętrami torfu i stała się nie tyle uświadomiona co "świadoma" a może nawet stała się depresja celebrytką.
Zawsze (tzn od zajęć z psychiatrii) podejrzewałam się raczej o zaburzenia dwubiegunowe. Nadmienić w tym miejscu chyba wypada, że po egzaminie z tego przedmiotu wszyscy byli komplementarnie zdiagnozowani z przypisanym zaburzeniem i oceną w indeksie. Efektywna dwubiegunowość ujawnia się u mnie od bieguna: super, zróbmy jeszcze to i to (taki mam tegoroczny grudzień) pojedźmy na konfę, zróbmy spotkanie, wyjdźmy do jednostki... do szeroko pojętego: a dajcie mi wszyscy święty spokój.
No i zostaje jeszcze jedno zaburzenie, z którym się wciąz spotykam "potrupizm". Po trupach do celu, z przerażeniem lekkim stwierdzam, że to jest skuteczne, ludzie bezwzględni są ludźmi sukcesu i jako tacy sukces osiągają. Chore, nieludzkie i złe, a jednak czasem przejdzie przez myśl, czy oby nie oni narzucają warunki. I..kólko sie zamyka, bo powoduje to u mnie nastroje raczej depresyjne. 
A czasem owszem czuję się i rozbawiona...gdy słyszę jak ktoś nie lubi Świąt bo...MUSI MAMIE POMÓC przy gotowaniu. Wyrazy współczucia doprawdy, moje dzieci też muszą hue hue hue hue....

sobota, 22 października 2016

Sobotni, jesienny dzień


Aspi przy porannej kawie wypaliła do eM:  bo ja już wiem co chcę dostać pod choinkę!
- To musisz napisać list do świętego Mikołaja –odparł eM /notabene bardzo usatysfakcjonowany, że chociaż raz, chociaż ten jeden jedyny raz nie będzie miał problemu z zakupem prezentu dla żony/
- Ale jak napiszę  list to nie wiem czy Mikołaj nie pomyli  kominów – odparła zatroskana aspi
- Ej tam – na pewno nie pomyli, przecież to święty, to chyba ogarnia, nie?
- Ano, na to liczę…

No to siup:

Kochany święty Mikołaju,
Byłam bardzo grzeczna przez cały rok i nadal jestem i będę aż do świąt /przynajmniej taki jest plan/ i chciałabym bardzo dostać pod choinkę:
-opalarkę elektryczną
-szlifierkę (z tymi takimi małymi dupszlikami, które docierają do wszelkich zakamarków)
-kołpaki do auta.

Z pozdrowieniami, aspi


- Dopisz, że to na pewno Ty i żeby jednak nie pomylił tych kominów – skonstatował eM.



czwartek, 20 października 2016

Słowami innych....


Najpiękniejsi ludzie, których znam, to ci, którzy znają smak porażki,
poznali cierpienie, walkę, stratę, poznali swoją drogę na wyjście z otchłani.
Ci ludzie mają wrażliwość i zrozumienie życia,
które wypełniają ich współczuciem, łagodnością i głęboką, kochającą troską.
Piękni ludzie nie biorą się znikąd.

/Elizabeth Kübler-Ross/




środa, 12 października 2016

Też tak macie?


W kuchni na fotelu usadawiają mi się średnio 4 torebki na raz, wzory zamienne, zależne od pory roku jaka nam aktualnie za oknem panuje. Torebki, które regularnie, naprzemiennie użytkuję. W każdej z nich, sprawiedliwie jednakowo, gdzieś tak do jednej trzeciej wysokości  zalegają stare paragony, zużyte chusteczki, opakowania gum do żucia, tampony i podpaski /nie zużyte/, jakiś ołówek, cukierek, tik-taki bananowe, klej, stara lista zakupów…. której notabene i tak nie wykorzystałam  w sklepie, bo w ferworze zakupów nie mogłam jej zlokalizować, zabłąkanej  gdzieś w pokładach warstwy  zaginionej Atlantydy….i wiele, wiele innych rzeczy o których była już kiedyś mowa na łamach naszego bLoGasKa.  
Jakiś czas temu /już po etapie bycia bardziej female/ stwierdziłam, że będę mega zorganizowana, więc w swej nieskończonej genialności wpadłam na pomysł, iż wszystkie najpotrzebniejsze  rzeczy, tj, dokumenty, legitymacja, portfel… no dobra – całą zawartość torebki ulokuję w takiej podręcznej kosmetyczce /ja wiem, że niektóre kobitki mają mniejsze całe torebunie jak ja rzeczoną kosmetyczkę no ale…helloł/, którą będę przekładać z torebki do torebki , w zależności od potrzeb – myk, myk z jednej do drugiej i już gotowa do wyjścia! Problem w tym, że to co w kosmetyczce zamiast grzecznie siedzieć wewnątrz  wala się po całej torebce pomiędzy tymi paragonami i innym badziewiem, chowa w zakamarkach różnych epok i zamiast ułatwiać poranne wyjście tylko wydłuża czas i tak już wystarczająco spóźnionej pracownicy fabryki batonów……  Teraz przerabiam model pakowania w postaci upchnięcia jednej torebki w drugą. Och, jakże niezliczone bywają pomysły perfekcyjnych panien domu…


Czasami, w momentach mocnego zwątpienia i depresji  zadaję eM pytanie, czy go nie męczy mieszkanie w ciągłym syfie ale, jako, że ponoć  kocha to dzielnie podtrzymuje wrażenie, ze „my to i tak mamy porządek w mieszkaniu”, że ludzie to dopiero  burdel po kątach mają… no ja nie wiem, ale moje znajome, jak je odwiedzam to mają wszystko poukładane niczym na zdjęciach z Werandy, Czasu na Wnętrze  czy M jak mieszkanie…. Nawet odnoszę wrażenie, jakby tyle co ekipa fotograficzna opuściła domostwo po sesji do kwietniowego wydania magazynu….

A ja dzielnie utrzymuję, że 


Niezależnie od stanu kotów pod łóżkiem  chętnie podejmujemy gości i specjalnie zapowiadać się nie ma potrzeby, chociaż uprzedzam - wchodzicie na własne ryzyko związane z utratą zdrowia, a nawet i życia, co dla bardziej wrażliwych ócz może mieć znaczenie.  Sprzątanie szufladowo-sypialniane mamy opanowane do perfekcji, a polega ono na tym, że co się nie da upchać po szufladach to wynosimy na łóżko do sypialni. Trochę trudno się potem ogarnąć do spania, tym bardziej, że przeczytane podczas wizyty księgi  nie pomagają w powtórnym przenoszeniu wszystkiego na pierwotne miejsce, niekonieczne ich  docelowego przeznaczenia. A spać gdzieś CZA. 

Z innych nowinek:
Zdarza mi się  świadomie zakupić za małą kieckę, na punkcie której oszalałam w przymierzalni sklepu, w nadziei,  i z prawdopodobieństwem graniczącym wręcz z pewnością,  że na pewno, ale to NA PEWNO za miesiąc… no  góra dwa  zrzucę te 2-3 kilo /wszach regularnie na zajęcia fitness uczęszczam…/  i jeszcze niejedno wyjście w niej zaliczę – taaa….wisi taka od lat w szafie i czeka sobie cierpliwie na ten lada moment, który nie wiedzieć czemu jeszcze nie nadszedł…. Żeby tylko ona sama, ale nie – ma koleżanki, którym równie mocno moja słaba silna wola dała się ponieść fantazji  o morzach błękitnych i oceanach dalekich,  a wymiarach równie ciężko osiągalnych niczym dno Rowu Mariańskiego.  A mówią, że człowiek uczy się na błędach.  A kobieta na czym…? 



Pogoda do dupy –no  nie ma to jak mieć urlop przy 6 stopniowej szarudze za oknem… przynajmniej chorować nie żal…. A psik!

niedziela, 2 października 2016

Powiewem

Październik pieści ciepłem i złotymi koronami drzew, słońce daje z siebie ile może. Taka jesień może być, taka pachnie pięknie i czyni skórę na nosie leciutko brązową. Gdzieś tam za mną zostaje wspomnienie lata jeszcze świeże, jeszcze czuję wiatr na karku i chłodne powietrze w płucach.


sobota, 24 września 2016

Takie tam

Nie zna życia , kto nie był na wyprzedaży w Lidlu lub Biedronce. Wiem, można nie iść, ale są takie sytuacje...jak już przychodzi nowy katalog z Ikei no to nie patrzysz czy tam ktoś walczy, czy giną ludzie, czy to tylko marketingowa nieuczciwość. Jedziesz, krążysz po przeorganizowanym parkingu aby wreszcie stanąć w drzwiach i "Ave, Caesar, morituri te salutant!"
Zatem jadę wozem niemal terenowym nieco drucianym, po strzałkach, płynnie wchodzac w winkle, jednym okiem łowiąc promocje, drugim dziecko, które mi to właśnie gdzieś zaginęło. Mijam sofy, narzuty, slalomem miedzy dywanami i chodnikami, w pośpiechu między pluszakami o niecodziennych kształtach i wreszcie jest szkło. Mam takie upodobanie, miłość taką , hobby prawdziwe i słabość do..perfumerii, ksiegarni i działu ze szkłem w Ikei. Obcujemy sobie zatem w intymnym kontakcie ja i..przedmioty codziennego użytku z gładkiej kamionki o nienarzucających się kolorach. Budujemy naszą relację na serii westchnień i delikatnym dotyku brzegu talerzyka, uszka filiżanki, dna spodka...
SIĘ PANI PRZESUNIE-mówi męskodamski głos i stworzenie z rudymi włosami uderza swoim bokiem w mój bok. Patrzę z dezaprobatą. DEZAPROBATA jest jedynym, na co uprzejmie mnie stać pomiedzy filiżankami z serii Vardera,
SIĘ PRZESUNIE-powtarza męskodamskie. Przesuwam się nieznacznie na tyle, na ile pozwala wąskie przejście i strefa intymna naszej z filiżankami relacji. Tamto WZDYCHA i uderza w mój bok wózkiem. Ożżżżżżżżżżżeszzzz Ty.
Przejścia nie ma-stwierdzam barykadując się swoim wózkiem (tymczasowo adaptowanym na T-14).-NIESTETY.
Patrzy na mnie kaprawym spojrzeniem spod rudej grzywy, gdybyśmy były na sawannie,nie mam najmniejszej wątpliwości, że by mnie rozszarpała, zjadła i nakarmiła swoje młode. Ale szczęsliwie nie jesteśmy na żadnej sawannie.
Poszło, odeszło, spłynęło, ale zdałam sobie sprawę, że właśnie stoczyłam pierwszą potyczkę marketową o których potem rozpisują się Internety. (Zatem lepiej zrobię to sama, zanim o tym przeczytam).

P.S.W tym miejscu pragnę pozdrowić wszystkich, dla których chodzenie do Ikei, jedzenie w McDonaldsie i korzystanie z supermarketów jest passe i foux pass. Miałam kiedyś koleżankę, która przeciwstawiwszy się dobie popkultury i wszechobecnej konsumpcji "w domu telewizora nie miała"..internet miała i...BYŚCIE MUSIELI WIDZIEĆ PROFIL JEJ NASTOLETNIEJ CÓRKI W TYM INTERNECIE!
God natt!

niedziela, 11 września 2016

Blogujemy bo...?

Dla niektórych pisanie bloga to przelewanie swoich myśli na elektroniczny papier, taka forma współczesnego pamiętnika. Dla niektórych ma działanie terapeutyczne,  dla innych może stanowić wartość wręcz tffór… wróć – twórczą, moralizatorską albo towarzyską. Fajnie jeśli ma jakąkolwiek… Jedni  sami tworzą kolejne, tematyczne strony i prowadzą je z niemałymi sukcesami,  wzbudzając zainteresowanie wśród przybywających licznymi gromadami subskrybentów, inni zostają postawieni przed faktem dokonanym i wręcz zmuszeni... albo raczej zaproszeni do współtworzenia;-) Ci sami również prowadzą rzeczonego baaardzo nieregularnie i w tylko im znany sposób /albo i nie…/ czasami napiszą bo mają coś fajnego do przekazania, albo naszła ich, nie wiadomo kiedy i skąd nagła wena…. Bywa, że piszą z nudów albo wręcz odwrotnie – bo jest tyle innych ważnych i pilnych spraw do zrobienia, że nie ma to jak olanie wszystkiego i naskrobanie nic nieznaczącego wpisu na swoim blogasku. A reszta leży. Leży i kwiczy. Ten powód jest mi chyba najbardziej znany i  najbliższy memu sercu, bo i najczęściej wykorzystywany ;-)  Co nie znaczy wcale, ale to wcale, że jak nie piszę to niby laba na całego i święty spokój. O nie! To znaczy tylko tyle, że w tych mało owocnych pod względem pisania fragmentach życia dochodzi do głosu zdrowy rozsądek i racjonalne gospodarowanie czasem (niby)wolnym.  Chwilami  też lepiej klepać bezmyślnie w klawisze i zająć czymś myśli i, choć na chwilę uciec od rzeczywistości… pomimo, że  to złudne bardzo uczucie i krótkotrwałe zajęcie, to bywa, że podświadomie bardzo potrzebne...
A czasami zwyczajnie dobrze jest rozgrzać paliczki naszych dłoni bo jak powszechnie wiadomo fitness to zdrowy tryb życia, a zdrowy tryb życia jest trendy, jazzy i cool, chociaż cool i jazzy to już podobno  passe od dawien dawna.

***


środa, 17 sierpnia 2016

Oczywiste oczywistości.


- Kiedyś czerwone półwytrawne, ale odkąd PRZEZ PRZYPADEK, parę lat temu odwiedziłam pewien market we włokich Dolomitach to....białe półwytrawne, konkretny jeden gatunek.

...

I żeby nie było, że w Alpy jeżdżę tylko po wino :-P


niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozwód czy tam separacja

Na czas sierpnia wzięłam rozwód z komputerem, no dobra, za mocne słowo-jesteśmy zatem w separacji co oznacza mniej wiecej tyle, że odpoczywamy od siebie. Nie ma źle, na prawdę nie ma źle, jak na tak długą znajomośc, nie tęsknię, nie ciągnie mnie, nie mam potrzeby. Ale tak, że niby nie nienawidzimy się więc oto piszę. Albo zdjęcie jakieś wkleję

To idę się separować dalej.

piątek, 15 lipca 2016

Wprost proporcjonalnie

Też tak macie, że im więcej do zrobienia konkretnych rzeczy "na już", tym bardziej się Wam nie chce? U mnie to działa niezawodnie! A ile kaw trzeba  przy tym wypić, ile rzeczy w necie poszukać, mając przy tym świadomość, że robota leży. I nikt tego za was nie zrobi. I świadomość ta rośni z minuty na minutę, ale nie robi większego wrażenia bo przecież i tak nic nie jest w stanie was zmusić do zrobienia czegoś, co nieuniknione.
Nic!
...
Obczytałam już wszystkie możliwe trekingi w Dolomitach, obserwowane strony wnętrzarskie przeczytane na bieżąco, każda focia oglądnięta, zakodowana, zaszufladkowana. Nowinki ze świata przyswojone, te pogodowe obczajone, a plotkarskie nie wciągają bo nawet nie wiem o kim piszą.
 ...
Tylko ta robota zalega...zalega i męczy niemiłosiernie... Nawet nie próbuję siebie usprawiedliwiać, bo wyrzutów sumienia jakoby też nie widać.
Robię to z pełną świadomością i tylko tym razem dołuje fakt, że co się odwlecze...

/fot. Internet - nie pomnę gdzie/

piątek, 8 lipca 2016

Okiem siatkary /byłej/...

...amatorki, żeby nie było;-)

Odnosząc się do wpisu Sem: Euro dla mnie to - jednym zdaniem - niczym nieuzasadniona zbiorowa histeria. Jak jeszcze jestem w stanie zrozumieć facetów jarających się  11-tką biegających /w tym jeden w miejscu/, spoconych facetów, za małą gumową piłeczką, tak na fanki płci damskiej spoglądam z lekkim dystansem /nie licząc tych pań, które w piłkę nożną grywają, znają zasady i rozumieją co to spalony/.  Nie, żebym zaraz była ignorantką -  terminy rozgrywek "naszych" /i nie tylko/ znam niczym każdy zapalony kibic! W czasie meczu Polska – ktoś tam byłam na basenie – co za raj..zero ludzi tylko kilka babeczek  uśmiechniętych i zrelaksowanych;  podczas następnego meczu zaliczyłam pilates, zumbę i tabatę – tu już zawsze same kobity, chociaż niektóre spieszyły się do domu ale to tylko i wyłącznie dlatego, że mąż je odbierał z fitnessu…. Wczoraj bez najmniejszego korku wróciłam do domu, również z góry zamierzonym terminie. W czasie meczu finałowego planuję obskoczyć wyprzedaże w galerii handlowej ;-) Sem – może dołączysz?

Reasumując: kocham Euro i niech nikt nie ośmieli się tu imputować, że jest inaczej :-P

A tym czasem ściąga dla pań, które utrzymują, że kręci je piłka nożna;-)


Nie tylko o kotach...


sobota, 25 czerwca 2016

Euro

Zatem otwarłam wino jarzębinowe...nie, nie opętała mnie futbolowa mania po prostu kupiłam i stało w lodówce, więc to nie mógł być zbieg okoliczności...jeżeli jest plus 30 a wino ma tylko 16 to proszę samemu wziąć pod uwagę całokształt okoliczności.. Tymczasem kilka dni temu..podczas meczu z Ukrainą jadę (podkreślam: W CZASIE MECZU) przez wioseczkę, nigdzie, ani jednego faceta..w sklepie Cygan z wielodzietną rodziną i same babeczki, i podczas powrotu do domu te puste ulice...nagle wtem wnet...wśród tejże apolkalipsy widze jednego pana, który samotnie maluje ogrodzenie..
"Pewnie ma karę"-piszę do Aspi.
Nie rozumiem facetów, siedzą przed odbiornikami i pokrzykują dając ultraniezbędne wskazówki innym facetom biegającym po boisku: jak?! JAK?!, nie tu, tam podaj!, JAK TO ROBISZ?
A było grać w dzieciństwie na tyle dobrze że teraz byś go tam wyręczył!
Taktycy  na sucho i mistrzowie krytyki!
Kobiety natomiast dzielą się na te które to rajcuje (za dużo testosteronu), które traktują to towarzysko/lansiarsko (biały stanik, czerwone szorty, zostanę MISS EURO) i te które w żenujący wręcz sposób chcą pokazać jakie są fajne, choć na ogół, za cholerę nie wiedzą o co w tym chodzi...
Podoba mi się natomiast ten spacyficzny rodzaj radosnej schizofrenii, oflagowane pojazdy (mandat możliwy) i zachowanie kibiców a nie kiboli, które gdzieś tam po necie obserwujemy w radosnych filmikach.
Fajnie..
W każdym razie po meczu Polska-Szwajcaria piję wino jarzębinowe i kiwam nóżką..korzystając z tego, że jest nieledwie 28 stopni..

P.S. To, że  Euro zbiega się z wyprzedażami uważam za niesamowity pozytyw..zero facetów w centrach handlowych, nikt nie płacze, nikt nie marudzi, nikt nie pogania..yeeeeaaahhh...niech już sobie lepiej poganiają innych po boisku.

sobota, 14 maja 2016

Pratchett na dobry wieczór

"Jeśli ktoś myśli, że przeszłość to coś, co minęło i się skończyło, to się myli. To, co minęło, nie zniknęło dlatego, że nas już tam nie ma. Przeszłość była i trwa, tylko trzeba trochę wysiłku, żeby to zrozumieć"
Uwielbiam Pratchetta, jasnoniejasne, lekko kpiące mądrości zaczajone w krótkich zdaniach wyjętych z kontekstu, które są uniwersalne do bólu. Zastanawialiście sie kiedyś jakie spotkania wpłynęły na to, kim dziś jesteście? Nie: globalnie, jak tąpnięcia o jakiejś wysokiej skali zniszczenia, czasem subtelnie. Śnią mi się czasem twarze ludzi spotkanych tylko przez moment dzielenia wspólnego czasu i przestrzeni, czasem śnią mi się emocje, też nie, jakoś: wstrząsające, proste. Coś czasem wraca zapachem skoszonej trawy albo obezwładniającym lekko dusznym, konwalii. No dopsz...to jeszcze pojedźmy Pratchettem:
"Po co obiecywać, że zrobi się, co jest możliwe? Każdy może zrobić to, co jest możliwe. Trzeba obiecać, że dokona się niemożliwego, ponieważ czasem niemożliwe staje się możliwe, jeśli tylko znajdzie się właściwy sposób. A gdyby nawet nie, to przynajmniej często udaje się poszerzyć granice możliwości. A jeśli się przegra… No cóż, to przecież było niemożliwe."

środa, 27 kwietnia 2016

Tak jest!


Weźmij miodu przaśnego dostatek...

Szalenie podoba mi sie esemesowa wymiana informacji z Aspi, zwłaszcza tych, które dotyczą porad odnośnie urody i wyglądu. Zwykle i tak kończy się jakimś soczystym podsumowaniem lub czymś o zarzuceniu piersią na plecy. Wogóle to nikomu nie przeszkadza. Myślę, że ogólnie MY-pokolenie, które bawiło się pod tęczą z Czarnobyla nie mamy wielu problemów współczesnej młodzieży. Konturowanie twarzy, doczepy, makijaże permamentne, tipsysripsy i malowanie ciała to nie dla nas..My się tam cieszymy, że nie musimy merdać ogonem i nie mamy dodatkowej pary rąk. Poza tym trwamy jakoby w szesnastej wiośnie swego życia...czas się wziął i zatrzymał.O!
A pogoda że hej..
"W nocy od Słupska, przez Mazowsze do Rzeszowa deszcz"-powiedziała przed chwilą pani w teleodbiorniku. O jak fajnie-dawno deszczu nie było! Dziś, również, jak zawsze zabrałam przezornie parasol i zostawiłam w samochodzie. A parking podczas ulewy to mamy jak pas startowy w Heathrow!
A w pracy to mam jakby tak:




wtorek, 26 kwietnia 2016

Głównie o rzęsach.

Pisanie idzie nam ostatnio niczym, nie przyrównując –  krew z nosa…. Ale bynajmniej nie dlatego, że  olewamy, że nie tęsknimy, czy zapominamy… O nie! My zarobione jesteśmy, a dzień każdy umyka niczym ulotna chwila zamknięta w flakonie ulubionych perfum. .. /Burberry, gdyby kto pytał/
Pragnę urlopu jak mało czego, lecę na oparach już od kilku tygodni… i po co? W jakim celu? Ktoś doceni? Wesprze? Pomoże? Yhy….THia… 

Wczoraj Dag, pełna entuzjazmu, niczym nastolatka z głową pełną marzeń prawi mi radośnie, że oto u niej na wsi, wreszcie, nareszcie, NO W KOŃCU!!! otworzyli salon Spa… będzie i fitness i kosmetyczka i siłownia… no i SPA. A jako, że my naród raczej podatny na sugestie wszelakie, a urodowe to już tym bardziej, to w trakcie ostatniej delegacji współlokatorka rzeczonej miała przedłużone rzęsy metodą 1:1 – ponoć super, hiper cool w tym temacie metoda. No I WYGLĄDA TO EXTRA – skonstatowała Dag…   
/A wiedzieć musicie, że już samymi włosami rzuca każdego faceta na kolana, jak do tego dojdą rzęsy to nie wstaną z ziemi przez miesiąc!/
Pierwsze więc co  zrobiła pozyskawszy informację o otwarciu salonu urody to wykręciła numer  i z głową pełną oczekiwań, uzbrojona w kalendarz z dniami wolnymi na ewentualny zabieg – trzymany na kolanie  i piórem wiecznym (!) ujętym w drugiej ręce, aby takowy termin zapisać, wyczekuje głosu w słuchawce … po kilku sygnałach telefon odbiera facet! FACET!!!
- Słucham. 
Dag zgupiała – facet i salon urody? -zrobiła w myślach szybki reserch, że to niemożliwe....No ale niech będzie -  wrodzona determinacja nie pozwoliła jej zbić z tropu i upewniwszy się, że dodzwoniła się do salonu urody przechodzi do sedna sprawy i pyta:
Czy wykonujecie państwo usługę przedłużania rzęs metodą jeden do jednego?
- A co? Aż tak źle?! – pyta (męski) głos w słuchawce?
-????????  Nooo niee…ale mogłoby być lepiej – dodaje  z nikłą już nadzieją w głosie.
- No dobra. Myślałem, że pomogę ale rzuciła mnie pani tymi rzęsami na głęboką wodę. Żony nie ma, jak wróci przekażę, żeby oddzwoniła.
:-)


No to drżyjcie mężczyźni!

środa, 6 kwietnia 2016

O fitnesie, motylach w brzuchu i rdzy.


Niektórzy wieczorami wracają z Biedronki, ja wróciłam z fitnessu… Nie to, że lato za pasem i CZA jakoś wyglądać /czyt.zrzucić 34 kg żeby wielorybów na plaży nie spłoszyć przy okazji brodzenia po kolanka w błękitnej lagunie/ - jak to się wydaje niektórym panienkom na wiosnę. Co roku to samo – jesienią loteria czy zajęcia się odbędą bo „za mało nas jest” – na wiosnę bitwa o każdy centymetr parkietu..i ciaśniej, coraz ciaśniej nie tylko z powodu ilości osób ale i jakże – jakości:-P Dlatego jeszcze trochę, jeszcze kilka zajęć i odpuszczę, bo tłok to nie dla mnie, a ludzie mnie generalnie wkurwiają od dawna więc…byle do jesieni. A niestety działać trzeba….i to nie tylko profilaktycznie…ja niczym miś – na zimę obrastam w tłuszczyk ale jak tylko fałdka się uwidacznia – działam! Zło należy tępić w zarodku! Bo jak już pojawią się kolejne, a potem z tych małych zrobi się jedna, wielka, niczym opona z tira to w pakiecie łapiemy doła, frustrację i „obciążenie genetyczne”. Najczęściej te geny przyjaźnią się z kaloriami  /tymi samymi wrednymi istotami, które każdej nocy zszywają nam ciaśniej ubrania w szafie/… Znam przypadek takich dwóch sióstr, które całe życie ubolewały, że obciążone genetycznie, że nic nie poradzą… Matula wypisz-wymaluj niczym pierworodne dziewczę dorodna. Aż tu nagle pewnej wiosny pani Matula zawzięła się w sobie, zaczęła ćwiczyć, wprowadziła dietę, złapała za kijki i …zrzuciła tak na oko jakieś 50 kilogramów. Wylaszczona, rozmiar 40, odmłodniała. WOW! A córunie…no cóż…córunie zubożały jedynie o wadę genetyczną i czekają na cud… Ja wiem, że są różne przypadki, choroby, że genetyka te sprawy – nie potępiam, wręcz współczuję.. ale… nic z niczego się nie bierze -jak wpierdalam to tyję i tak to się moje drogie kręci… Natura nie znosi próżni…
A propos próżni:
Ten kto wymyślił powiedzenie „stara miłość nie rdzewieje” niech się w grobie przewraca, bo zakładam, że już świętej pamięci. Otóż spotkałam po latach moją pierwszą, młodzieńczą miłość. Wiecie – że niby tą prawdziwą, jedyną, na całe życie…. I kurna nic. Zero. Żadnych motyli, nawet najmniejszego trzepotania skrzydłami w brzuchu, ani w innej części ciała też nie było. Pełne rozczarowanie i rozgoryczenie…niczym w przedszkolu, kiedy to święty Mikołaj wystąpił w kapciach mojego ojca i przemówił jego głosem. Jak tak można ludzi oszukiwać! No jak? Rozbój w biały dzień, jak mawiała moja babcia.
Rdzy co niemiara.
Ale żeby nawet jednego trzepnięcia…nic?!
Phi!

Bratki zakwitły;-)

czwartek, 3 marca 2016

Czy tata czyta cytaty Tacyta?


 „By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie.
By zachować zdrowie, trzeba ośmiu uścisków dziennie.
By się rozwijać, trzeba dwunastu uścisków dziennie” 
Virginia Satir