To, że padało miało swój jeden wielki plus - nie było dzikich tłumów, które przed deszczem zakamuflowały się w weneckich knajpkach i czekały na ustanie burzy. A my, jako, że nie z cukru postanowiliśmy nie tracić czasu na obserwację kapiącej z nieba wody tylko obskoczyć uliczki, mostki i inne takie zanim całkiem się wypogodzi i można będzie zapomnieć o pustej Wenecji.
Nie byłabym sobą, gdybym nie natrafiła na sklepik z piórami, atramentami (w Wenecji to bardziej tuszami) i innymi bibelotami, które cenowo przyprawiały o zawrót głowy, jak to w Wenecji bywa... Niesamowitym zaskoczeniem było znalezienie w bocznej uliczce sklepiku,w którym właściciel sam robił notesy w oprawie z prawdziwej, mięciutkiej skóry... Kartki równie zacne co oprawa, gdyż wyglądem przypominające papirus...
No to zajszłam.
Były również całkiem tanie i całkiem małe ale osobno dokupić TRZA by było lupę, a to już wyrównywało koszty do wspomnianych ;-)
Jak zwykle zachwyciłam się kałamarzami i ostatni, a jakże - przygarnęłam !! :-)))
No i się rozpogodziło...