środa, 30 lipca 2014

No to zacznę od... końca !


Jednym z głównych celów tegorocznej wyprawy w Alpy była przełęcz Stelvio… a potem 2-3 dni szwajcarskich zakrętasów,  „zresztą się zobaczy”… ( - się nie zobaczyło ! )
Jednak przy wjeździe na przełęcz z rana samiuteńkiego zaczęło padać…dobra – nazwijmy rzecz po imieniu: lało niemiłosiernie!! Nadeszły w przeciągu paru minut tak gęste chmury, że nie było dookoła niczego widać. Równie dobrze mogłam sobie wyobrazić, że jestem we własnym ogródku (tak – w samochodzie) albo w Himalajach... Padło pytanie ze strony eM - „co robimy?” I w jedenj sekundzie z ust Aspi padła męska decyzja (ku zdziwieniu eM) - odwrót !
Wracając w ulewie, chcąc skrócić znacznie drogę (oj, naiwna kobieto…) wpieprzyłam się (nie)świadomie na passo Giovo - wysoko, stromo, kręto i wąsko... w ulewie i chmurach gęstych jak smoła - średnio relaksacyjnie.... a końca widać nie było tylko zakrętasy, drugi bieg i w  górę...okazało się, że ZALEDWIE (!) 2094m wysokości....dopraaaawdy, na mapie zgoła inaczej i bardziej płasko to wyglądało… i  trochę się tylko zdziwiłam jak na poboczu pojawił się śnieg...:-I I choć lubię ryzyko, drugi raz, w takiej pogodzie nie wybrałabym tej trasy…jedym słowem: trzeba było stamtąd spieprzać!
W tle, poniżej Passo Dello Stelvio – kto nie chce, niech nie wierzy :P


Gdyby ktoś pytał – tak – w miarę obyta jestem z górami i samochodowym atlasem Alp, jednak czasami człowiekowi padnie na mózg i nie wiedzieć czemu podejmuje taką, a nie inną decyzję….

A potem, do samego Salzburga w ulewie…non stop wycieraczki napier....pracowały na pełnym etacie…w życiu się tak biedne nie namachały!!
A na autostradzie rzeka… z prądem jeszcze jakoś szło, gorzej jak nurt zmieniał bieg… wtedy nawet fontanna di Trevi przy tym to pestka!

I choć czuję lekki niedosyt, to baterie naładowane ! Zamykam oczy i … I uśmiecham się na wspomnienie pastelowych kominów, dymiących, dumnych, dostojnych…


Było bosssssko... :-)

:-))



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz