"Kochanie wychodzę na 5 minut do Magdy. Zamieszaj bigos co półgodziny, dobrze?"
Podobnej treści rozmowa odbyła się między mną a Aspi i...przepadłam. W kierunku nieco zachodnim. Opowiem wszystko i w kolejności dość dowolnej, bo na tym blogu chronologia i czasoprzestrzeń traktowane są w sposób dość umowny. W każdym razie odwiedziłam okolice Wrocławia (drugi raz w życiu, w tym pierwszy raz w życiu dobrowolnie*), lochy, sztolnie, bunkry i zamczyska, w których tyle kobiet w ścianach zamurowano, że strach zwiedzać od zewnętrznej, żeby ktoś Cie tynkiem nie zaprawił (ze złośliwości lub zwyczajnie z przyzwyczajenia). Ale o tym po kolei..Usiądźcie zatem Dziatki zgodnym kołem i słuchajcie w zadziwieniu a ciocia Sem opowie wam, gdzie była i co robiła.
Zacznijmy zatem od...Bastei.
W Szwajcarii..Saksońskiej (żeby nie było, że myknęłam sobie tak ot do Szwajcarii nie zabierając Aspi), zatem w tej Saksońskiej..nad nijaką rzeką Łabą..
W Górach Połabskich, które przypominają nasze Stołowe..albo po prostu bałwanki...
Wystawili sobie Germanie z dużym wsparciem Matki Natury "Basztę". Nieco majestatyczne bałwanki wspierają most,który prowadzi do ruin Zamku Neurathen (którego nie ma) drepcząc po moście takie oto mamy widoki.
Most zaś robi wrażenie..chyba podobne bałwankom. Nieco bajkowe...
Można(by) ulec większemu urokowi, gdyby nie wszechobecny język Goethego, który rani uszy. C.D.Friedrich uległ...i chwąła Bogu, bo zrobił to tak:
A ja ze swojej skromnej strony tak :
I choć Friedrichowi do pięt mi daleko to powiem sobie skromne "ach" i cdn.
*Pierwszy i dotąd jedyny mój pobyt we Wrocławiu ograniczył się do dworca PKP i wynikał z faktu, że wsiadłam do niewłaściwej części pociągu. Ta właściwa pojechała do domu...ja byłam w drugiej, o czym zorientowałam się po 3 godzinach jazdy na Śląsk....
tylko ten niewłaściwy.
Ale ..to już inna historia. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz