niedziela, 31 sierpnia 2014

Aneks do poprzedniego

Reasumując Semowy wpis (oczywiście przy kawie):




PS. Czasami przerażają mnie te dublujące wpisy...

bo gdybyśmy się umówiły, że robimy wpis z sową to w życiu
ŻADNEJ BYM NIE NAMIERZYŁA...


Epopeja o kawie..kontynuacja


Niedzielny poranek...

...Sygnał w telefonie delikatnie daje znak, że przyszedł sms. A tam:

Sem: Oglądam powtórki "jeden z dziesięciu" - jak ma na imię żaba Muppet Show? - TERMIT !!
Ja: thia...gdybym ja startowała to zapytaliby o koligacje królów (niekoniecznie polskich) albo projekty unijne
Sem: hahahaha o tym samym pomyślałam! Albo wzór na prędkość światła w próżni

No, to tyle z posiadania miliona...


 Pasiflora mi zakwitła w ogrodzie...codziennie jedna się rozwija i jedna więdnie, tak, że niby ciągłość zachowana . Do tego mrówka przeżywa rozterki miłosne i wróży "kocha - nie kocha"... co z kwiatkiem będzie wiem -do południa zostanie sam środek... ale ciekawe co z uczuciami mrówki...




sobota, 30 sierpnia 2014

Hip Hip - HURRA !!

 Polska - Serbia 3:0 (25:19, 25:18, 15:18)

 fot.interia.pl


"...Jeżeli zaskoczą - ponosi ich fantazja i grają" ;-)
fot.wp.pl



Reasumując:
30 sierpnia 2014 r. - Nasz człowiek został szefem wszystkich szefów, a nasza reprezentacja rozłożyła Serbów na łopatki
 

O lenistwie czyli moc racjonalnych tłumaczeń

Wychodząc wieczorem z pracy zajrzałam do Pe  aby rzucić odchodne „cześć”, Ten -gdy tylko ujrzał mnie w progu, wystękał prawie umierającym głosem – jak to facet:
- „Aspiczku nic mi się nie chce !!”
– Wiem – mam to samo, to PRZESILENIE JESIENNE – rzeczowo uspokoiłam;
- yyyyhy – wyskandował Pe łapiąc diagnozę w oka mgnieniu i z powagą godną ministra dodał -  mam przesilenia 4 razy do roku…

No ! – najważniejsze, to mieć na co zwalić. Przecież nie nazwiemy rzeczy po imieniu, a do tego sumienie CZa uspokoić…

fot. made in net
….to przesilenie to jednak  fajna sprawa ;-)

Raniuchno..

"Chodź zabiorę cię na spacer
Nic, że piąta rano jest.
Świt to chyba najpiękniejsza pora dnia" 



piątek, 29 sierpnia 2014

Domowo - kawowo czyli ciąg dalszy epopei o kawie

Toczące się rozmowy przy porannej kawie weszły nam już w nawyk...od lat paru. Rzadko zdążamy na wspólne picie pierwszej kawy - bo ta, to zaraz po przebudzeniu (ekspress włączam jeszcze przed wejściem do łazienki...) ale przy drugiej albo trzeciej można spokojnie wymienić się doświadczeniami... np. żeby to nigdy, przenigdy nie wrzucić do pralki starej, spranej czerwonej koszulki, która to już od paru lat nie farbuje bo kolor znikomy i służy jedynie do prac domowych cięższego kalibru, gdyż tak  znienacka i niespodziewanie,  to jedno, jedyne pranie weźmie i zafarbuje sąsiada wirującego obok, żeby tylko zrobić tobie na złość - dzisiaj padło na sportową bluzę eM, po niewielkiej panice i wielkim wkurwieniu zataplałam toto w wybielaczu i czekam na efekt.... no cóż.... czasami, z rana samiutkiego człowieka tak jakoś zamroczy - widać koffeiny za mało było w organizmie, stąd wniosek - PRANIE DOPIERO PO TRZECIEJ KAWIE...więc tak koło 11-tej ;-)

PS. Właśnie Sem mnie uświadomiła, że obie wymodziłyśmy (nieświadomie) post o kawie - hahahahaha....

Zatem na potwierdzenie poniższych słów Sem - ta-dammm

 Na każdej szerokości (i wysokości) geograficznej, w każdym miejscu na świecie, o każdej porze dnia i nocy...


... prawie pijemy ją razem, prawie w tym samym czasie (ojjjtam, zaledwie tydzień wahnięcia w czasie) "prawie" nie zawsze robi różnicę ;-)

Przyrodniczo kawowo

1/3 mięśni ary mieści się w czaszce...dobiegło mnie z telewizora i stanęłam w pół kroku na dłuższą chwilę, nie wiedząc, czy tak zamyśliłam się nad budową papug, czy się "zawiesiłam". Poranna aktywność albo daje mi dobry start na rozruch albo..tak jak dziś. Dlatego , skoro zebraliśmy się tu wszyscy usiądźmy w kręgu, dlatego..
-nazywam się Sem i jestem uzależniona od kawy..zaczęło się późno..na studiach jakoś..na pierwszym roku. Nieśmiało, zrazu od jeden dział...filiżanki, potem piłam już codziennie, a nie wiem kiedy po kilka dziennie, teraz zaczynam dzień od filiżanki, właściwie dopiero kofeina wznosi mnie na jako taki poziom funkcjonowania i aktywności życiowej. umiem znaleźć kawę wszędzie i na każdej szerokości geograficznej..na każdej wysokości nawet.


Znalazłam sobie do kawy kompanię, uzależnioną od niej jak ja Aspi i teraz pijemy razem. I co?
I dobrze nam z tym...a z telewizora dobiega:

"na zalesionych brzegach rzek wylegują się jaguary".
Tak- to my.

środa, 27 sierpnia 2014

wtorek, 26 sierpnia 2014

Odgapione :-P

Ostatnia doba nie należała do najradośniejszych w moim (bądź co bądź krótkim;-) życiu. Podwójne odwiedziny - wizyta u lekarza samochodowego i kolanowego. U pierwszego dowiedziałam się, że "jak to te wtryski były regenerowane? TYCH wtrysków się nie da zregenerować" oraz,  że "koło dwumasowe to tutaj, proszę pani na pewno nie było nigdy wymieniane"... - a parę niezłych tysięcy u poprzedniego mechanika za regenerację i wymianę się uiściło...
Tak - tylko jedno słowo ciśnie się na usta...ale przemilczę..
U kolanowego ciag dalszy nastapi w....kwietniu 2015r. - bo to najbliższy wolny termin badania RM (po obdzwonieniu wszystkich pracowni diagnostycznych na Śląsku) - a to podobno "i tak nieźle"...
I to samo słowo się ciśnie, ale...przemilczę!
Przemilczę, gdyż przed chwilą ujrzałam wpis Sem i wrzucone zdjęcie...które zupełnie mnie rozbroiło z wszelakich słów, których na ogół nie mam w zwyczaju przemilczać i chociażby li tylko w głowie rzucić...

Jakieś genetyczne upodobania, cy cuś... ;-) Na tym samym boku, tylko kąt nachylenia jakoby mniejszy...
(Za jakość zdjęcia nie ręczę, bo eM "na mnie" HDR-y ćwiczył...)


a oto co w obiektywie widziałam ;-)

Historia jednego zdjęcia..

Ach czemu Sem leży na poboczu? Czy coś ją przejechało? Czy zasnęła znużona (wędrówką rzecz jasna) ? Ach nie!
Sem zdjęcie popełnia:)


 To dokładnie:)

niedziela, 24 sierpnia 2014

O zapachu

No tak..góry i wieczorne oglądanie Bonda (z lodowym pałacem nieco przesadzili), zamiłowanie do podobnych ubrań, butów, biżuterii, podobne poczucie humoru. Różni nas wiele, ale w tym jesteśmy jakoś podobne. No i...zapachy. Nie identyczne, ale jakoś zbliżone. Pudrowe, na końcu z inną nutą, niby inne, a jednak, coś jest i wyborze perfum, co nas łączy. Mam fioła na punkcie zapachów. Potrafię zapamiętać i tęsknić do niektórych, czasem nuta złapana w wiosennym powietrzu przypomina zapach, człowieka, sytuację. 
Obie lubimy zapachy, które gdyby dało się zapach opisać, byłyby w kształcie podobne do płatka pokrytego kwiatowym pyłkiem i ..rosą.


Zapach nie powinien się narzucać, powinno być go dokładnie tyle, by czuł go ktoś kto jest blisko. I ani odrobiny więcej. Zapach to coś osobistego. Uśmiecham się. Zapach jest jak biżuteria lub..bielizna. Nie wystawiony na widok publiczny, nie dla każdego, nie rażący, nie narzucający się, niech będzie dopełnieniem a nie treścią. Zapach ma być na tyle ulotny, by nie przeszkadzał i na tyle trwały, by dał się skojarzyć. I...obie jesteśmy wierne swoim zapachom. 
Bo niełatwo znaleźć "kogoś" na całe życie.

sobota, 23 sierpnia 2014

100

Tak - to nasz setny post !!

Może powinien być szampan, fajerwerki, życzenia...a będzie coś, co nam sprawia wiele radości...miejsce w którym zawsze czujemy się szczęśliwe... i nie ważne czy to Tatry, Alpy, Karpaty, Himalaje - gdziekolwiek nie pojedziemy to mamy wrażenie, że WRACAMY w góry, a nie - wpadamy tam tylko na chwilę...
... pamiętam, jak jeszcze przed tragiczną śmiercią Piotra Morawskiego przeczytałam jego felieton z nagłówkiem w tytule: Najpierw wiedziesz sobie spokojne życie, które czasem przerywasz wyjazdem na jakąś górę. A potem nawet nie orientujesz się, kiedy żyjesz na wyprawie, a czasem tylko wracasz do domu.

To jeszcze nie życie na walizkach ale w głowie już tak - życie od jednego pobytu w górach do kolejnego...


piątek, 22 sierpnia 2014

Tofana

Niechże to będzie suplement do wpisu Aspi. Tofana rok temu wyglądała tak:






Śnieg był..ale widoczność po same Alpy! Jak nie Himalaje!




Sem wyglądała tak:




i tak:





O tyle w tym roku  Aspi gdy zjeżdżała w dół zapomniała wyłączyć trybu <studio>. Efekt taki, że gdy wjeżdżaliśmy na ostatnią stację a wokół było już biało, biaaaaaało i biaaaaaaaaaaaało,  Klusek spytał "cy zepsułem góly?" trudno było zaprzeczyć, że..ktoś zepsuł ...(najpewniej Matka Chrzestna, ale przemilczelim).
Jednakowoż tkwi w nas optymizm, optymizm i chęć szukania pozytywów w każdej sytuacji.Nawet białej i trudnej! Proszszszsz...ileż tu optymizmu w tych wysokogórskich warunkach!


Kanapka jest, rzecz jasna z niedźwiedzia grizzly ubitego po drodze scyzorykiem.


czwartek, 21 sierpnia 2014

To wszystko przez geny!

Tak, zgodzę się z powyższym, choć w zasadzie jak się patrzy na bloga to poniższym. Mamy w genach wiele różnych rzeczy które nas łączą..umiłowanie jedzenia, bycie pyskatą (nazwijmy to dynamiczną elokwencją), kreatywne podejście do pojęcia porządku oraz asocjalność selektywną :)
....a także  to, że rozumiemy się doskonale w kwestiach odchudzania.
Nigdy, przenigdy nie odchudzałybyśmy się dla/z powodu faceta ..ALE DLA SUKIENKI TO CO INNEGO.
Bo grunt to akceptacja siebie samej oraz...otwartość na nowe, nietuzinkowe, innowacyjne interpretacje. Na przykład takie jak ta:


środa, 20 sierpnia 2014

O bilansie, czyli żeby gdzieś dodać gdzie indziej trzeba ująć

Weny nie mam wcale ale to WCALE !! Ale za to roboty w nadmiarze...

...no i właściwie bilans (gdzieś tam) wychodzi na zero...


Żeby nie zwariować w wolnej chwili wertuję w necie pióra wieczne i atramenty... kilka zamówiłam - a co ! 
Podobno płyny są niezbędne do życia - a ja czuję niedosyt...pragnienie wręcz - rzec by można !

Z niuuuusów kobieco-fatałaszkowo-zachciankowo-egzystencjalnych:
Uparłam się na pewną kieckę, której w sklepie dostać już nie można było. A wiadomo – jak baba się uprze to nie ma bata. No i znalazłam. Dwa miesiące temu. Na rodzimej zatoce aukcyjnej. Nówka sztuka nie śmigana. Rozmiar taki, w jaki zwykle się wbijam z tej marki. Oooooo maaaaamuuuuniu….jakież to niespotykane szczęście mnie spotkało. Och, ach, ech !!  Zamówiłam. Przyszła. Ledwo na wdechu zasunęłam zamek. Ot co – mniejszy model się trafił. Trudno - damy radę! Jak z kilogram zejdę w dół to będzie jak ta lala.  No i (w)zeszło… ale w drugą stronę… Teraz przeciwległe klamerki zamka w ogóle się nie stykają... Cudnie kurwa! Zanim się sytuacja unormuje to lato minie, a w przyszłym roku to nawet święty Walenty nie przewidzi w co ja się tam wcisnę….
A wszystko przez kolano. Tak właśnie! Bo zamiast roweru i innych tam sportowo pochodnych zajęć jest „sportowe” kuchcenie, a jako sport iście ekstremalny – wtranżalanie powyższego !!
No to wisi sobie w szafie, piękna, lawendowa… i czeka na cud!


A!! Subtelne uwagi (pfff..) odnośnie, ze jakobym ja (!) bym miała popełnić występek zaniechania na niniejszym blogasku ZUPEŁNIE mnie nie obeszły, a pedagogiczne oddziaływanie już od lat najmłodszych ZAWSZE skutkowało odwrotnie proporcjonalnie do zamierzonych efektów!

 - ot tak - GENY ;-)

Nie sprzątam też, bo potem niczego znaleźć nie można !



Dobranoc.

O kaloriach, których istnienia jeszcze na 100% nie dowiedziono!

Rozmowy smsami powinny przejść do historii. Utrwalmy je historycznie.


Z Aspi
Ja: czy kabanosy są wysokokaloryczne?
(pytanie może naiwne, ale zdrowo zaprawione nadzieją na zaprzeczenie)
Aspi: Ależ skąd!! WSZYSTKO CO DOBRE NIE MA KALORII
Ja: To nowa teoria amerykańskich dietetyków?! Nareszcie NAUKA NA DRODZE PRAWDY!!
A: Wiem, bo właśnie mam na śniadanie..
Ja: pytałam, bo chodziło mi o umiejscowienie między smalcem a słoniną, czy raczej boczkiem a smalcem?? ale jak mówisz, że nie mają kalorii to raczej jak woda, nie? niegazowana raczej...
A: Ależ skąd! W ogóle co za pomysł?! Gdzie tam kabanoskom do słoniny! 
To CAŁKIEM INNA GRUPA ENERGETYCZNA!! Kabanosy to bardziej jak woda właśnie! Może lekko gazowana..zależy od grubości kiełbasek...ale te bardzo cienkie to zdecydowanie niegazowane..zdecydowanie.
(po chwili przychodzi sms)
A: Kurde...mam te grube kabanosy

No i ustaliłyśmy, że te "grube kabanosy" to kategoria "woda źródlana gazowana naturalnie".

Nie ufam ludziom, którzy nie lubią jeść/kosztować/gotować/próbować. To wbrew naturze!
Jedzenie ma w sobie coś zmysłowego, radosnego (powyżej jakowejś liczby na wadze pewnie już mniej radosnego), nie bez powodu przecież mówi się o SMAKOWANIU życia, ZAKOSZTOWANIU rozkoszy ekhm ekhm zagalopowałam się nieco? A któżby nie chciał się tak rozkosznie powylegiwać?

z www.mjakmama24.p
 W CZEKOLADZIE!


wtorek, 19 sierpnia 2014

Czasem trzeba pomyśleć po swojemu, pobyć ze swoimi myślami, zaufać sobie, zrobić nawet wbrew logice ale na swój sposób. No to zrobiłam po swojemu i jestem drzewuniem nad taflą jeziora, albo chmurką nad górką, albo innym tam.W każdym razie mi lepiej.


No to wróciłam.
A tu na blogu pajęczyna że hej, zarosło krzaczorami, przeciągi i NIKT i NIC nie napisał!
Mam nadzieję, że moje oburzenie jest silnie wyczuwalne co powinno mieć silny skutek pedagogiczny na przyszłość, choć...podobno tylko nudne kobiety mają idealny porządek w domu....

nie wiem jak się to ma do bloga. :)



poniedziałek, 11 sierpnia 2014

cmok cmok

Jeśli w sobie coś bezsprzecznie lubię, to bycie mamą. Na swój sposób.
Na trzech tysiącach mnpm



/ Tam gdzie zwykle klik-klik, zrobić cmok-cmok./

I znacznie niżej.

Choć cmok-cmok wciąż smakuje.
:)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Mam kłopoty z grawitacją :)


Da się zrobić ponad tysiąc km na raz? 
Da się.
Potem ma się wprawdzie poczucie nieco zakłóconej grawitacji, ale to doprawdy bez żadnego znaczenia, można w ten sposób powspominać dawne, studenckie czasy, gdy owo uczucie towarzyszyło nam jak kromka powszedniego chleba. (Bo się pracowało i uczyło jednocześnie na studiach dziennych, a coście pomyśleli?). Zatem powspominalim czasy pradawne, posiedzielim, pogadalim..przejdźmy do literatury współczesnej. Ekhm..
Zatem na początku tegorocznej wycieczki dowiedziałam się, że cyt. "GÓRY PACZANE Z PARKINGU NIE MAJĄ NAZWY" a że powiedział to znawca gór, globtroter i alpinista to..przyjęłam że tak jest i więcej nie pytałam. No bo nie wypadało się kompromitować.



Uspakajam zaniepokojonych, górunia się nie pali.
Wjechaliśmy do Austrii w strugach ulewnego deszczu, wspomniałam na słowa Aspi, zarzuciłam kilka pań lekkich obyczajów i myslałam,że gorzej być nie może.
Mogło.
Po przekroczeniu granicy i grubo po 21 rozpętała się burza, rodem z filmów katastroficznych. Drogi nie było widać poza krótkimi fleszami, które odbijały się światłem piorunów od ścian. Gdyby zaś Wycieczka narzekała na monotonię typu"zakręt, piorun, góra, zakręt" no to Wycieczka dostała w gratisie roboty drogowe na co drugim z wymienionych zakrętów. Ta-dam. Na camping wbijamy się przed 22..nikt nie zamierza rozbijać namiotu, kto przyjechał śpi w aucie w pozycji embrionalnej (tyle,że embrion w sokowirówce), kiedy wreszcie wszyscy się umoszczą i po totalnym zmęczeniu oddechy się wyrównują a śpiwory przestają szeleścić.. nadchodzi czas na sen. Ktoś przypomina sobie standard z obozów (przetrwania chyba) i ciszę przerywa tekst
"no to teraz trzeba opowiedzieć jakąś straszną historię.."

"MASZ 12 KILOMETRÓW DO CELU"- pada odpowiedź a po plecach przechodzi dreszcz..skłębione chmurami niebo przecina nietoperz...

Stacione Cima TOFANA czyli widoki jakie są każdy widzi



Po wjechaniu kolejką na górną stację Tofany di Mezo moim oczom ukazał się widok niezwykły....niecodzienny... spotykany tylko w górach....za każdym razem..... jakby....NIC NOWEGO ! - thia....bo ja mam tak zawsze! Sem to nazywa wielkim studiem fotograficznym....
Wtedy cała wycieczka po prostu musi zacząć bardzo, baaaardzo, BARDZO mocno dmuchać i jeżeli nikt się nie opiernicza, a wydolność płuc jest w miarę na przyzwoitym poziomie to szanowne chmury na moment dłuższy lub krótszy - zależy od humoru tychże danego dnia, przetransportowują swoje szanowne 4 litery (gdziekolwiek one się znajdują) i ukazują piękno tego, po co tyle kilometrów bujaliśmy się w strugach deszczu, gradu, a momentami i upału (w znikomym procencie) aby choć na chwilę napawać się widokiem i naładować akumulatorki!

Zatem Panie i Panowie, proszę się wygodnie usadowić w miękkim foteliku - przedstawienie czas zacząć!

Proszzzzz....widoki można by rzec Z A J E B I S T E  !!!!!!!







 Dmuchamy, dmuchamy.....



 no ale MOCNIEJ !!!!!!!!!!!!.....





Każda pomoc się przyda! W końcu to włoskie ptaszyska, a nóż (widelec) mają jakieś konszachty z ichniejszymi meteorologami...


Momentami były bardzo burzowe (chmury - nie ptaki)



Patrzymy, patrzymy, paCZyyyyymy....






...i to tyle co dało się na ten dzień wydmuchać...w sumie to było bardzo zimno - w końcu prawie 3200m npm zobowiązuje...śnieg zalegał na wierzchołkach pobliskich szczytów, a trasa na ferratę była zamknięta! Na dachu schroniska  toczyły się prace remontowo - naprawcze, a wiatr niemiłosiernie ciął po twarzy...ale nie! nie narzekam - to były prawie 2 godziny oczekiwań i nadziei na zmianę pogody... i pomimo, że były to tylko chwilowe, kilkusekundowe odsłony,  a chmury dodawały dramatyzmu niebiańsko pięknym Dolomitom to... UDAŁO SIĘ i było zajebiście pięknie !!!!!



A na drugi dzień -  to samo włoskie niebo, ta sama Cortina, te same Dolomity...


                                                                                                                       ...ktoś chce ze mną wejść/wjechać na szczyt? :P
:-)))))))))