Toczące się rozmowy przy porannej kawie weszły nam już w nawyk...od lat paru. Rzadko zdążamy na wspólne picie pierwszej kawy - bo ta, to zaraz po przebudzeniu (ekspress włączam jeszcze przed wejściem do łazienki...) ale przy drugiej albo trzeciej można spokojnie wymienić się doświadczeniami... np. żeby to nigdy, przenigdy nie wrzucić do pralki starej, spranej czerwonej koszulki, która to już od paru lat nie farbuje bo kolor znikomy i służy jedynie do prac domowych cięższego kalibru, gdyż tak znienacka i niespodziewanie, to jedno, jedyne pranie weźmie i zafarbuje sąsiada wirującego obok, żeby tylko zrobić tobie na złość - dzisiaj padło na sportową bluzę eM, po niewielkiej panice i wielkim wkurwieniu zataplałam toto w wybielaczu i czekam na efekt.... no cóż.... czasami, z rana samiutkiego człowieka tak jakoś zamroczy - widać koffeiny za mało było w organizmie, stąd wniosek - PRANIE DOPIERO PO TRZECIEJ KAWIE...więc tak koło 11-tej ;-)
PS. Właśnie Sem mnie uświadomiła, że obie wymodziłyśmy (nieświadomie) post o kawie - hahahahaha....
Zatem na potwierdzenie poniższych słów Sem - ta-dammm
Na każdej szerokości (i wysokości) geograficznej, w każdym miejscu na świecie, o każdej porze dnia i nocy...
... prawie pijemy ją razem, prawie w tym samym czasie (ojjjtam, zaledwie tydzień wahnięcia w czasie) "prawie" nie zawsze robi różnicę ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz