Da się zrobić ponad tysiąc km na raz?
Da się.
Potem ma się wprawdzie poczucie nieco zakłóconej grawitacji, ale to doprawdy bez żadnego znaczenia, można w ten sposób powspominać dawne, studenckie czasy, gdy owo uczucie towarzyszyło nam jak kromka powszedniego chleba. (Bo się pracowało i uczyło jednocześnie na studiach dziennych, a coście pomyśleli?). Zatem powspominalim czasy pradawne, posiedzielim, pogadalim..przejdźmy do literatury współczesnej. Ekhm..
Zatem na początku tegorocznej wycieczki dowiedziałam się, że cyt. "GÓRY PACZANE Z PARKINGU NIE MAJĄ NAZWY" a że powiedział to znawca gór, globtroter i alpinista to..przyjęłam że tak jest i więcej nie pytałam. No bo nie wypadało się kompromitować.
Uspakajam zaniepokojonych, górunia się nie pali.
Wjechaliśmy do Austrii w strugach ulewnego deszczu, wspomniałam na słowa Aspi, zarzuciłam kilka pań lekkich obyczajów i myslałam,że gorzej być nie może.
Mogło.
Po przekroczeniu granicy i grubo po 21 rozpętała się burza, rodem z filmów katastroficznych. Drogi nie było widać poza krótkimi fleszami, które odbijały się światłem piorunów od ścian. Gdyby zaś Wycieczka narzekała na monotonię typu"zakręt, piorun, góra, zakręt" no to Wycieczka dostała w gratisie roboty drogowe na co drugim z wymienionych zakrętów. Ta-dam. Na camping wbijamy się przed 22..nikt nie zamierza rozbijać namiotu, kto przyjechał śpi w aucie w pozycji embrionalnej (tyle,że embrion w sokowirówce), kiedy wreszcie wszyscy się umoszczą i po totalnym zmęczeniu oddechy się wyrównują a śpiwory przestają szeleścić.. nadchodzi czas na sen. Ktoś przypomina sobie standard z obozów (przetrwania chyba) i ciszę przerywa tekst
"no to teraz trzeba opowiedzieć jakąś straszną historię.."
"MASZ 12 KILOMETRÓW DO CELU"- pada odpowiedź a po plecach przechodzi dreszcz..skłębione chmurami niebo przecina nietoperz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz