niedziela, 28 września 2014

Egzamin (z) życia...

Do matury podchodziłam ponad 20 lat temu… wtedy to była „inna” matura niż w czasach obecnych… nie wystarczyło przeczytać ze zrozumieniem kawałka tekstu a swą dojrzałość wykazać w formie testu.  A jak się nie zdało to nie było szans na przychylność ministra w ogólnopolskim obwieszczeniu… To tak ogólnie bardzo rzecz ujmując. Na maturze próbnej z matematyki zostałam „przyłapana” na podpowiadaniu dziewczynie z równoległej klasy… wtedy to Pani Dyrektor osobiście mi zagroziła, że „przypilnuję sobie ciebie na maturze” – /ale za co? Za koleżeńskość?/ thiaaa… akurat SE zapamięta i akurat na sali ponad stuosobowych maturzystów będzie miała oko na mnie. Czas do matury tej właściwej przebiegł w niezbyt nerwowej atmosferze, aczkolwiek szybciej, aniżeli by się chciało. W międzyczasie, pamiętam zmieniłam okres - romantyzm z którego pisałam maturę próbną i zaczęłam się przygotowywać z literatury współczesnej, bo takie miałam widzimisię. W dzień matur, przy drzwiach wejściowych wylosowałam numerek stolika, nie pamiętam dokładnie jaki ale coś koło 40-tki – ogarnęłam na wstępie wzrokiem aulę wielgaśną jak nieistniejący wtedy jeszcze stadion narodowy i z ulgą stwierdziłam, że 40-tka to gdzieś z tyłu zapewne… niestety ktoś miał inna koncepcję numerowania stolików… szłam więc do przodu, bliżej, i bliżej, jeszcze bliżej…  i…. zatrzymałam się przy stoliku w PIERWSZYM rzędzie – tak, to był, jak się okazało mój „szczęśliwy numerek”. Podniosłam głowę, gdzie półtorej metra przede mną, za stołem prezydialnym, dokładnie na przeciwko szczęśliwego numerka ujrzałam to, co wydawałoby się niemożliwym -  wpatrzoną we mnie Panią Dyrektor… tak – TĘ DYREKTOR ! Uśmiechnęła się i z ironią w głosie zaprosiła do posadzenia moich 4 liter za rzeczonym stolikiem. KURWA NIE WIERZĘ !!!! – kłębiło  się w głowie.  Odwróciłam się do tyłu, gdzie po przekątnej, w środkowej części sali Eff wpatrywała się z niedowierzaniem naprzemian to w mój stolik, to we mnie. Pozostałe osoby z „kręgu próbnych matur” przesłały wyrazy współczucia i… się zaczęło. Pani dyrektor jak się wkrótce przekonałam nie rzucała słów na wiatr. Powszechnie wiadomo jak się kiedyś szło przygotowanym na maturę, boszsz…. gdzież ja ściąg nie miałam, a ileż nocy nie przespałam w celu przygotowania tej niezbędnej wiedzy… i co? No i jajco ! Tyle NAUKI na marne !! Oddałam pracę jako jedna z ostatnich… nie powiem – obryta też byłam na maksa.  Na drugi dzień z matmą było już normalnie, ten sam rząd, przedostatnia ławka… ale, że  z matmą nigdy nie miałam problemów więc mi lottało gdzie mnie posadzą…
Po paru dniach w zupełnie innej sprawie – praktyk, znalazłam się wraz z dwoma dziewczynami z klas równorzędnych –  notabene najlepszymi uczennicami w szkole w gabinecie pani dyrektor. Ta, po przekazaniu nam informacji odnośnie praktyk podeszła do mnie, wyciągnęła rękę i ni stąd ni zowąd, z dumą w głosie rzekła „gratuluję tak wspaniale napisanej matury” szczerze się przy tym uśmiechając. Lasencje stojące obok z rozdziawionymi buziami patrzyły na całe zdarzenie, zachodząc w głowę „o co kaman?”… ja nie byłam zdziwiona – ja byłam w szoku! Maturę pisemną z polskiego zdałam na 4 ale mnie i  tylko mnie Dyrka gratulowała….  Ustne poszły jak po maśle. To wtedy, pierwszy raz w życiu na egzaminie z geografii poleciałam danymi z dokładnością do jednej setnej procenta opowiadając ile to mamy wód w kraju, w poszczególnych stopniach czystości i jak się to zmieniało na przełomie wieku, również ze szczegółowym uwzględnieniem statystyk (sic!) – wiadomo, że w życiu do tych danych nie dotarłam… a jak ja nie, to jakie istniało prawdopodobieństwo, że egzaminatorzy dotarli, no jakie, no? I niby jak na ustnym mieli to zweryfikować? :-) A no właśnie :-)  A wrażenie pozostało i piąteczkę się dostało :P Biorąc pod uwagę, że skala ocen była od 2 do 5 to chyba całkiem nieźle, co nie ?

I tak sobie po latach myślę, jak to różnego rodzaju zbiegi okoliczności i rzeczy wręcz niemożliwe do zdarzenia dzieją się obok nas, a nierzadko z naszym udziałem… I jak to los z nas kpi czasami i nosa uciera, jak weryfikuje nasze poglądy… i to w tempie prędkości światła… jak to z czasem stajemy się pokorni wobec życia i ostrożni w osądach innych ludzi… bo nigdy nie wiadomo jak my sami byśmy się zachowali w podobnej, ba – takiej samej nawet sytuacji, bo „tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono” , a i tak wiele składowych ma na to wpływ… I to, że dzisiaj postępujemy w taki, a nie inny sposób wcale nie oznacza, że za miesiąc, rok, dwa zachowamy się w sposób identyczny. I dziwi mnie  z jaką łatwością przychodzi innym komentowanie czyichś zachowań, krytykowanie, oskarżanie, zdeptanie, wręcz zrównanie z błotem… a najczęściej czynią to osoby, które w życiu w podobnej sytuacji nie były, które nie mają zielonego pojęcia o  rzeczach, które tak chętnie komentują – wszak wiadomo – Polak jest ekspertem w każdej dziedzinie, a Internet daje pozorną anonimowość więc „hulaj dusza – piekła nie ma”… i co ślina na język przyniesie wypisują, oby tylko większym jadem było podbarwione…. 

Jednak wierzę, że dobro w dwójnasób się zwraca...podobnie jak i zło wraca do tego, kto tak chętnie nim obdziela...
:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz