Zgasło nasze ognisko domowe… nagle, niespodziewanie, z wielkim dymem! Nie, nie – to nie telewizor się zepsuł, tylko EKSPRES DO KAWY :-( Wziął i padł, ot tak, zwyczajnie – bez zapowiedzi… Panika była co nie miara. Rozkręciłam z pomocą eM wszystkie śrubki, po czym eM złożył ustrojstwo z powrotem – oczywiście 2 śrubki mu zostały „te niepotrzebne” – jak stwierdził… jednak ambulatoryjne leczenie na nic się zdało i wyekspediowałam sprzęt do autoryzowanego specjalisty. Pan spisał wszystkie, wypowiedziane przeze mnie jednym tchem dolegliwości, pokiwał głową (utrzymuję, że z empatią… w oczach) i rzekł: „ODDZWONIMY”….a jak nie to ja mam dzwonić za tydzień ale …wtedy to będzie raczej świadczyć o tym, że sprawa jest beznadziejna… /nastrój miałam jakbym co najmniej świętej pamięci babcię na OIOM odwoziła…/ wróciłam do domu… weszłam do kuchni… mój wzrok spoczął w miejscu, gdzie do tej pory stał DeLonghi… powiało pustką, w oku zakręciła się łza…
Od tej pory jestem na GŁODZIE !!!!
A że nigdy na jednej psującej rzeczy się nie kończy więc nie tylko ekspres "się wziął i popsuł"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz