...Zacznijmy może od początku.
Wczoraj eM w późnych
godzinach już wieczornych namówił mnie (a baaardzo mi się nie chciało), żeby podjechać
do Lidla po… "pieczywo na rano do pracy…" Uległam ! (ale uległam taka tylko jeżeli o karmę chodzi :P) Pojechalim. Weszlim. A
tam… tydzień pod tytułem „Bieganie” i bluzy, spodnie taktyczne, bielizna
termiczna i co tam komu do szczęścia potrzebne – w górki jak znalazł !!!! I nie
dość, że ładne to, to gatunkowo – niezły sort ! Zdziwiłam się mocno, chociaż
wiem, ze nawet Wittchen już bywał w tych sklepach i zaczęłam buszować… nie
powiem – poniosło mnie :-)
Po powrocie esemesuję do Sem, żeby popchnąć kobitkę w jednym li tylko słusznym kierunku
stoisk właściwych w Jej lokalnym środowisku miejskim, a Sem rzecze, że i owszem
zna ale Lidlów u nich jak kot napłakał i wszystko rozgrabione przez
emerytowanych klientów w pierwszych minutach sprzedaży (widać u nich już wyższy stopień wtajemniczenia tudzież loże bardziej ekskluzywne). No długo namawiać nie
musiałam i o zgodę pytać, Sem trzymała kciuczki u siebie, a ja pojechałam na łowy, pojechałam, żeby zwyciężyć
– wszak już wiedziałam co w którym się ostało, bo rekonesans po czterech zrobiłam
– rzecz jasna wcześniej ;-) i udało się dla Siorki zdobyć co nie co (chociaż nie
powiem –łatwo nie było, bo to chude takie, a eSki dawno wykupione, a tutejsze emerytki
trzymają linię, jak widać)…
Wieczorem dostaję
esa, (konsternacja wyczuwalna na odległość):
- Wróciłaś?
- TAK
- Całaś?
- Tak
- MASZ TOWAR?
- No ba! I obcy naskórek DNA za paznokciami też!
No to jesień –ba, zima nawet (w górach !! - ;-)) nam już
nie straszna – damy radę, no bo kto jak nie my !!
;-)
Skarpetki też kupiłam ;-))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz