Dzięki O. mam zieloną torbę na basen oraz niebieską na ścianę, ostatnio dzięki O. mam również zakwasy. To, co miało być radosnym kicaniem straciło nieco z założeń teoretycznych wobec miażdżącej rzeczywistości. Pierwsze dziesięć minut było radosne - nie nadążałyśmy, ale nie przeszkadzało nam to w tańcu, dość dosłownie mówiąc, nie bez znaczenia zapewne pozostaje fakt, że rechotałyśmy zamiast koncentrować uwagę na spalaniu tkanki tłuszczowej, a potem albo tętno zaszalało albo ktoś (nie powiem kto nauczona doświadczeniem z instruktorem*) narzucił prędkość światła, której mój organizm nie podołał wystarczająco szybko. Tańczyłyśmy zatem zapamiętale, ja, Ola, kilka jeszcze purpurowych na twarzy kobiet oraz moje mroczki przed oczami. Kicałyśmy w radosnym rytmie myśląc jak oto spalamy setki, tysiące, miliony kalorii, jak przyczyniamy się w sposób dynamiczny i nieco altruistycznie do zmniejszenia otyłości w społeczeństwie świata, CAŁEGO świata.Kicałyśmy ciężko oddychając a po skończonych zajęciach padłyśmy na podłogę.
Słyszałam tylko jak bije mi serce oraz głos O., która zawsze była mi wzorem wszelkiej aktywności fizycznej, dbałości o kondycję oraz doskonałej wręcz figury. ta sama O. leżała teraz na parkiecie obok mnie i kiedy odwróciłam głowę zobaczyłam jej policzki pod kolor dresu i roześmiane , roziskrzone radością oczy:-o ja pier...-wyszeptała O.-jak po dobrym ...jedzeniu.
Tak..czułam się jakbym z O jadła.
*historię o panu instruktorze fitnessu, tym jak nieładnie i niebezpiecznie się śmiać z "niemęskiego zawodu" i tego co się stanie, jak instruktor to usłyszy NIEKTÓRZY znają. Innym napomknę tylko, że trening jest potem intensywniejszy..dużo intensywniejszy niż gdyby pan instruktor nie słyszał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz