poniedziałek, 8 września 2014

O tym, że o niczym

No nie chce mi się pisać… w zasadzie to nic mi się nie chce, jakoś mnie tak przystopowało… i na ten przykład nic, ale to nic konstruktywnego nie zrobiłam przez cały dzień… siedziałam i gapiłam się w komputer jak tapir malajski w kręcące się koło fortuny.
 …za to wyrzuty mam wzorcowo konstruktywne. 

A półeczka z książkami „do przeczytania rośnie”, rosną też moje 4 litery…od tego siedzenia zapewne – nie wiem -czy tapiry cierpią na otyłość?!
W robocie też się nasiliło – taki okres, niby nie tyle od faz księżyca to nasilenie uzależnione ale od pory roku to już bardzo…
I się zastanawiam, bo… z perspektywy pracodawcy to mam wiele szczęścia i powinnam na kolanach do roboty włazić bo co miesiąc dostaję pensję – o wiele za dużo, jak na wkład pracy własnej; z mojej perspektywy – oczywiście za mało – jak na wkład pracy własnej. A do tego moja psychika jest regularnie rozjeżdżana walcem  i to różnego kalibru, którego nikt przed przekroczeniem drzwi fabryki nie jest w stanie przewidzieć, a tym bardziej uodpornić się – ot tak – jakimże to nowym zdarzeniem los nas dziś zaskoczy - przewidywalność, spokój, jednostajność - tymi przymiotami mojej pracy opisać się nie da.
 …to potem zalegam dzień cały na kanapie bo odreagować jakoś muszę…z perspektywy czasu to i tak niby lepsze jak flaszka czystej...

Dawno temu gdzieś usłyszałam ciekawą refleksję : „Kurde, praca to fajna rzecz. Nie dość, że ci organizują czas, to jeszcze za to płacą” !! 
I jest fajna - nie powiem, nie zamieniłabym ją na żadną inną (dane na dzień dzisiejszy) jednak czasami wysysa ze mnie tyle energii, że nie raz sobie myślę:
„Kurwa, a może by tak pierdolnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady…”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz